Jejku, jakie to dziwne. Chciałem zaprosić jakąś osobę z liceum na bilarda, w ramach resocjalizacji. Niby coś napisałem, ale wciśnięcie entera jest strasznie trudne. To na pewno nie jest normalne. Jeśli trudność sprawia mi zaproszenie kogoś na wspólną grę. Ale potrzebuję tego. Jeśli nie ogarnę swojego życia towarzyskiego to umrę. Prędzej czy później, to mnie zabije. Jak starsi ludzie, których zabija emerytura.
Wysłałem, ale... ufff. To nie jest nic zobowiązującego. Prosta propozycja. Pewne szanse na odmowę, to jasne. Ale nawet odmowa nie powinna być bolesna. W końcu to mała rzecz. Dlaczego tak się czuję?
Wiem, wiem. Nie jestem do tego przyzwyczajony. Ciekawe, że do niektórych osób mogę po prostu pisać i nie wywiera to na mnie żadnego wrażenia, a przy innych, organizm odczuwa to jak walkę o życie.
Dalej mam pewne obawy, czy to dobry pomysł.
Co jak pójdę i będzie tylko cisza?
Po to właśnie jest bilard.
Bilard kojarzy mi się z barem i starymi kawalerami. I byłą dziewczyną... Przydałby się lepszy pomysł. Ale nic nie przychodzi mi do głowy. Zwłaszcza, że jest zima...
Co może się stać najgorszego?
Ostatnio, kiedy tak pomyślałem, skończyło się gorzej niż przypuszczałem. Poznałem ból, przy którym każde inne wydarzenie w moim życiu było igraszką.
...
Niezbyt zachęcające.
Często, kiedy obmyślam możliwe scenariusze, to dzieje się coś zupełnie innego. Historia zmienia się gdzieś przed początkiem moich przewidywań. Ciekawe, co wydarzy się teraz? Odmówi? Jak tak, to już to przewidziałem. Gdzie mogłem się jeszcze pomylić?
Ach, ten niepokój. A od niepokoju tylko krok do uczucia, którego najbardziej na świecie nienawidzę - bezsilności. Zobaczymy. Na razie zajmę się kolejnym projektem. To pozwoli mi zająć myśli.
środa, 31 stycznia 2018
wtorek, 30 stycznia 2018
Cwana psychika
Diagnoza
Dzisiaj miałem konsultację przedterapeutyczną. Niestety, była bardzo wcześnie. A że mieszkam dość daleko od ośrodka, to musiałem wstać 5:40. Do liceum wstawałem tak prawie codziennie, ale trochę się odzwyczaiłem. Po przeprowadzonym wywiadzie, usłyszałem:
Senność
Jest 23:07, a ja jestem strasznie śpiący. Wyglądam strasznie. Przeważnie to jest połowa mojego dnia. Zobaczę, o której jutro wstanę. Może przestawię się na czas bliższy słońcu. W ogóle, dzisiaj pierwszy raz, od jakiegoś miesiąca, widziałem słońce. Na początku zdziwiłem się, że jakiś samochód ma dziwny odcień światła i jest trochę wysoki, ale potem spojrzałem i okazało się, że to słońce.
Dziecięca uwaga
Wczoraj kompletnie nie miałem na nic ochoty, a dzisiaj rano, kiedy musiałem wstać, myślałem kompletnie szczerze:
Ta terapia może być tylko takim ograniczeniem i już będzie miała pozytywny wpływ. Jeśli zrobi coś więcej, to w ogóle będzie super.
Jest lepiej niż wczoraj. Może to kwestia rozmowy z człowiekiem, a może spaceru. A może tego wrapa z falaflami, którego zjadłem na śniadanie. Nie wiem, ale się cieszę.
Dzisiaj miałem konsultację przedterapeutyczną. Niestety, była bardzo wcześnie. A że mieszkam dość daleko od ośrodka, to musiałem wstać 5:40. Do liceum wstawałem tak prawie codziennie, ale trochę się odzwyczaiłem. Po przeprowadzonym wywiadzie, usłyszałem:
"Tobie ewidentnie potrzebna jest terapia."Eeeee, taaaaak... Trafna diagnoza. I tak prawdopodobnie zacznę za jakiś rok. Są trochę przeciążone terminy. Ciekawe, czy to dlatego, że jest coraz więcej osób potrzebujących terapii, czy jest po prostu większa tego świadomość... Pewnie i to, i to.
Senność
Jest 23:07, a ja jestem strasznie śpiący. Wyglądam strasznie. Przeważnie to jest połowa mojego dnia. Zobaczę, o której jutro wstanę. Może przestawię się na czas bliższy słońcu. W ogóle, dzisiaj pierwszy raz, od jakiegoś miesiąca, widziałem słońce. Na początku zdziwiłem się, że jakiś samochód ma dziwny odcień światła i jest trochę wysoki, ale potem spojrzałem i okazało się, że to słońce.
Dziecięca uwaga
Wczoraj kompletnie nie miałem na nic ochoty, a dzisiaj rano, kiedy musiałem wstać, myślałem kompletnie szczerze:
"Dobra, ogarnę się, tylko nie chcę mi się tam iść. Może nie pójdę i sam wszystko załatwię?"Szczwanie. Kiedy pojawia się ograniczenie, nagle zjawiają się też chęci. Jak walka z dzieckiem o zabawkę. Kiedy przestaniesz się interesować, ono też przestanie się interesować...
Ta terapia może być tylko takim ograniczeniem i już będzie miała pozytywny wpływ. Jeśli zrobi coś więcej, to w ogóle będzie super.
Jest lepiej niż wczoraj. Może to kwestia rozmowy z człowiekiem, a może spaceru. A może tego wrapa z falaflami, którego zjadłem na śniadanie. Nie wiem, ale się cieszę.
poniedziałek, 29 stycznia 2018
Rodzice
Słaby humorek. Zły, smutny. Nawet nie wiem na co. Próbowałem nagrywać playback do piosenek, ale słabo mi dzisiaj szło. Tak... bez serca. Znowu nic nie zrobiłem. Jakoś nie wiem. Tak... pusto. Jak ja do tego doprowadziłem...
Kajdany rodzicielstwa
Mógłbym zawalić wszystko na rodziców. W sumie, są w podobnym stanie psychicznym co ja. Przebywanie obok nich mi nie służy. Ja sobie słabo radzę, więc nie bardzo mogę im pomóc. Zabawne, kiedyś siostra mówiła mi, że jeśli nie pójdę na terapię, to będę taki jak rodzice. Nie uda mi się samemu tego przezwyciężyć. Wtedy wyśmiałem jej słowa. Ale tak jest. To były moje jedyne wzorce, a że raczej stronią od ludzi, to też nie jestem duszą towarzystwa. Tak jak oni, nie spotykam się z nikim, jeśli nie muszę.
Dobry dom
Powiedziałbym, że jestem "z dobrego domu", mam co jeść, gdzie mieszkać. Rodzice jeżdżą dwoma samochodami. Tata ma "szanowany" zawód. Z zewnątrz wygląda to naprawdę ładnie. Ale nie ma w nim więzi. Relacji, troski, bezpieczeństwa, bliskości. Każdy siedzi w swoim pokoju. Każdy je u siebie, jedzenie, które sobie zrobi. Najchętniej przeniósłbym się w czasie, parę lat do przodu. Kiedy będę mieszkał z ukochaną żoną i dziećmi we własnym domu.
Jak tak to czytam, to znowu wszystko brzmi jak narzekanie i obwinianie losu o swoje życie. Chyba samotna walka słabo mi idzie...
Kajdany rodzicielstwa
Mógłbym zawalić wszystko na rodziców. W sumie, są w podobnym stanie psychicznym co ja. Przebywanie obok nich mi nie służy. Ja sobie słabo radzę, więc nie bardzo mogę im pomóc. Zabawne, kiedyś siostra mówiła mi, że jeśli nie pójdę na terapię, to będę taki jak rodzice. Nie uda mi się samemu tego przezwyciężyć. Wtedy wyśmiałem jej słowa. Ale tak jest. To były moje jedyne wzorce, a że raczej stronią od ludzi, to też nie jestem duszą towarzystwa. Tak jak oni, nie spotykam się z nikim, jeśli nie muszę.
Dobry dom
Powiedziałbym, że jestem "z dobrego domu", mam co jeść, gdzie mieszkać. Rodzice jeżdżą dwoma samochodami. Tata ma "szanowany" zawód. Z zewnątrz wygląda to naprawdę ładnie. Ale nie ma w nim więzi. Relacji, troski, bezpieczeństwa, bliskości. Każdy siedzi w swoim pokoju. Każdy je u siebie, jedzenie, które sobie zrobi. Najchętniej przeniósłbym się w czasie, parę lat do przodu. Kiedy będę mieszkał z ukochaną żoną i dziećmi we własnym domu.
"Z jakim przystajesz, takim się stajesz"Tutaj nie ma osób, dzięki którym stanę się lepszy. Może to trochę egoistyczne, ale tu chodzi o MNIE.
Jak tak to czytam, to znowu wszystko brzmi jak narzekanie i obwinianie losu o swoje życie. Chyba samotna walka słabo mi idzie...
niedziela, 28 stycznia 2018
Cel życia
Kryzysik
Dzisiaj znowu dopadł mnie brak weny. Co prawda, nie do pisania, tylko całej reszty. Pisać akurat mam ochotę. Wstałem o 15... Lepiej niż wczoraj. O 2 godziny. Kiedy mam do zrobienia coś konkretnego, to o której wstaję nie ma znaczenia. Pracuję tak samo dobrze. Wydaje mi się jednak, że w normalnych okolicznościach, jest to bardzo słaba opcja.
Wczoraj, właściwie cały czas grałem z kolegami w HOTSa, później oglądałem filmy z HSa. Pojawia się jakiś na youtubie. Obejrzę jeden. Potem kolejny. Po paru godzinach orientuję się, że coś mi uciekło. Czas. Wspólne granie jest jednym z niewielu moich kontaktów z ludźmi. Niby złe, ale czuję, że odcięcie się od tego przyniesie więcej złego niż dobrego.
Dzisiaj wykorzystałem konstruktywnie może ze 2 h. Jakiś kolejny projekt na studia. Poza tym, podobnie jak wczoraj.
Obiad
Jak co dzień, poszedłem zrobić obiad. Jadam ze 2 posiłki dziennie, bo nie chce mi się więcej robić. Pewnie, gdybym gotował dla kogoś, to wyglądałoby to inaczej. Powinienem wyprowadzić się do jakiegoś pokoju w mieszkaniu wynajmowanym przez studentów...
Usiadłem na stołku w kuchni i... Nic. Nie mogłem wymyślić nic, na co miałem ochotę. Nic, na co miałem składniki. Kiedy udawało mi się coś uchwycić, okazywało się, że czegoś mi brakuje. Skończyłem z makaronem z sosem z puszki pomidorów i fasoli pinto.
Dzisiaj znowu dopadł mnie brak weny. Co prawda, nie do pisania, tylko całej reszty. Pisać akurat mam ochotę. Wstałem o 15... Lepiej niż wczoraj. O 2 godziny. Kiedy mam do zrobienia coś konkretnego, to o której wstaję nie ma znaczenia. Pracuję tak samo dobrze. Wydaje mi się jednak, że w normalnych okolicznościach, jest to bardzo słaba opcja.
Wczoraj, właściwie cały czas grałem z kolegami w HOTSa, później oglądałem filmy z HSa. Pojawia się jakiś na youtubie. Obejrzę jeden. Potem kolejny. Po paru godzinach orientuję się, że coś mi uciekło. Czas. Wspólne granie jest jednym z niewielu moich kontaktów z ludźmi. Niby złe, ale czuję, że odcięcie się od tego przyniesie więcej złego niż dobrego.
Dzisiaj wykorzystałem konstruktywnie może ze 2 h. Jakiś kolejny projekt na studia. Poza tym, podobnie jak wczoraj.
Obiad
Jak co dzień, poszedłem zrobić obiad. Jadam ze 2 posiłki dziennie, bo nie chce mi się więcej robić. Pewnie, gdybym gotował dla kogoś, to wyglądałoby to inaczej. Powinienem wyprowadzić się do jakiegoś pokoju w mieszkaniu wynajmowanym przez studentów...
Usiadłem na stołku w kuchni i... Nic. Nie mogłem wymyślić nic, na co miałem ochotę. Nic, na co miałem składniki. Kiedy udawało mi się coś uchwycić, okazywało się, że czegoś mi brakuje. Skończyłem z makaronem z sosem z puszki pomidorów i fasoli pinto.
"Jaki jest sens życia? Zdefiniuj sens i zdefiniuj życie"
Tim Ferris
Cel życia
Brak weny ukazał się też w życiu. Skończył się deadline, skończyły się ambitne plany: "Co zrobię jak skończy się deadline"... Nie mam na nic ochoty. Nie mogę sobie wyobrazić, co byłoby fajnie zrobić. Nie widzę nadziei. Przypominają mi się słowa, które mówiłem do siebie, parę miesięcy temu, czując szczęście:
"Nawet jeśli jest źle. Czujesz pustkę. Samotność. Nie poddawaj się. Nie rezygnuj z życia. Pewnego dnia, znajdziesz osobę, do której się przytulisz. Oboje będziecie szczęśliwi. To będzie wspaniałe uczucie. Warte każdej ceny, każdego bólu. Człowiek nie może być szczęśliwy sam. Biologia nagradza ludzi, których działania prowadzą do przedłużenia gatunku. Budowanie bezpiecznego domu, pełnego troski i miłości do takich należy. Powodzenia!"
Myślałem, że właśnie to powiedziałbym samobójcy, gdybym wtedy jakiegoś spotkał. Okazuje się, że sam muszę czerpać z nich siłę. Ironia losu. Zawsze, jak ktoś zrzuca winę na los, wykrzywiam się. Nawet kiedy robię to ja, przelewając własne myśli na... post.
Nowa znajomość
Dalej zmagam się z pytaniem: co robiłbym z osobą, którą bym gdzieś zaprosił? Powiedzmy, że poszlibyśmy na bilard. Pogralibyśmy chwilę... i co? Musiałbym znaleźć kogoś, z kim miałbym coś wspólnego. Nie wiem tylko, co ktoś ciekawy mógłby mieć ze mną wspólnego. To słabo brzmi.
Zakładając, że nie gra i nie programuje, co byłoby... niepokojące. Zbyt daleko od mojego ideału. Nie mam hobby, czynności, której poświęciłbym życie.
Nowa znajomość
Dalej zmagam się z pytaniem: co robiłbym z osobą, którą bym gdzieś zaprosił? Powiedzmy, że poszlibyśmy na bilard. Pogralibyśmy chwilę... i co? Musiałbym znaleźć kogoś, z kim miałbym coś wspólnego. Nie wiem tylko, co ktoś ciekawy mógłby mieć ze mną wspólnego. To słabo brzmi.
Zakładając, że nie gra i nie programuje, co byłoby... niepokojące. Zbyt daleko od mojego ideału. Nie mam hobby, czynności, której poświęciłbym życie.
sobota, 27 stycznia 2018
Ścieżka programisty
Początki
Od zawsze lubiłem komputery. Czynności, na które zwyczajny człowiek musi poświęcić dużo czasu, one wykonują w ułamki sekund. Moje pokolenie jest uzależnione od technologii, więc nie jest to nic dziwnego. W 2000 r. rodzice kupili komputer. Jak na tamte czasy, to był bóg. Rodzice nie bardzo lubili gry, więc ominęły mnie niektóre "klasyki", ale i tak poświęciłem sporo czasu na "Lomaxa", "Zeusa, Pana Olimpu", "Różową panter" i parę innych produkcji.
W podstawówce, przypadkiem i w dodatku po ominięciu kilku lekcji, trafiłem na kółko informatyczne. Logomocja. Wydawanie żółwiowi poleceń, by rysował obrazki. Parę linijek kodu i powstaje kolorowy płotek, który zmienia swoją wielkość w zależności od wpisanej liczby. To było całkiem satysfakcjonujące. Nawet trafiłem na jakiś konkurs, ale olałem przygotowania, brakowało mi wprawy i odpadłem w drugim etapie.
W gimnazjum stwierdziłem, że nauczę się jakiegoś "prawdziwego" języka programowania. Przypadkowo rozmawiałem z technikiem z Politechniki Warszawskiej, który polecił mi książkę: "Symfonia C++" Jerzego Grębosza. Wow. Cudo. Mega ciekawa, świetnie tłumacząca. Po przeczytaniu jej, wszystko wydaje się proste i logiczne.
Do liceum poszedłem na profil matematyczno-informatyczny. Nauczony doświadczeniem, wiedziałem, że nie ma co polegać na informatyce szkolnej, więc kierowałem się poziomem matematyki. Nie chciałem mieć braków na studiach. Mój plan zakładał bezbolesne przeturlanie się przez ten etap edukacji i mniej więcej tak było. Trafiłem na matematyczkę, u której wystarczyło raz na jakiś pojawić się na zajęciach, aby przyswoić cały materiał.
Olimpiada
W drugiej klasie zdecydowałem, że wystartuję w olimpiadzie. Właściwie w każdej chodzi o to samo: sprawdzian z materiału, który będzie na kolejnym etapie edukacji. A że nie miałem nic lepszego do roboty, to wydawało się to naprawdę dobrym wyborem. Poświęcenie czasu w nudnym liceum, żeby mieć łatwiej na studiach. Przez miesiąc pisałem 4 zadania z etapu "domowego", przerywając prawie tylko na sen i sporadyczne posiłki, i przeszedłem do drugiego etapu. Który sam w sobie był rozczarowujący. Dostałem 0 pkt, tak jak połowa osób, która do niego podeszła. Najgorsze było to, że byłem bardzo blisko rozwiązania jednego z zadań. Do dziś pamiętam, jak wszedłem do tramwaju i przyłożyłem ściśniętą, wypełnioną frustracją pięść do barierki. Okropne uczucie. Ale ważniejsze były przygotowania. Tygodniowy kurs w klimatach politechniki. Większość uczestników, to typowe "nerdy" z dziewiczym wąsikiem. Mimo tego, naprawdę dużo się tam nauczyłem. Poznałem najważniejsze algorytmy, struktury danych, przyzwyczaiłem się do "dziwnych, matematycznych zapisów" i zobaczyłem jak wygląda studiowanie informatyki na PW i UW.
W tym miejscu, byłem "najlepszą wersją siebie".
Umiałem więcej, niż ktokolwiek z mojej szkoły. W ogóle, w całej Polsce było może z 300 rówieśników, którzy byli lepsi. Nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie skończę liceum. Stwierdziłem, że studia dzienne, to jakby kolejne 5 lat liceum i nie podoba mi się perspektywa takiego odkładania mojego życia. Zdecydowałem się na studia zaoczne. Wybrałem najlepsze, jakie znalazłem. Plan zakładał równoczesne pójście do pracy, ale akurat ta część dość słabo mi poszła... Najpierw fabryka, później rok stagnacji.
Czasem słyszę, że samo studiowanie jest już wystarczająco dobre. Ale nie dla mnie. W tym czasie część rówieśników mnie dogoniła. Znalazła nawet pracę w zawodzie. A ja czuję jakbym zmarnował rok. Oczywiście, wszystko zależy ode mnie. I nie ma jakichś strasznych, nieodwracalnych szkód. Dzięki temu, co zrobiłem do tej pory, na studiach idzie mi naprawdę dobrze. Nie ma rzeczy, których nie jestem w stanie ogarnąć.
Czas wziąć życie w swoje ręce.
W gimnazjum stwierdziłem, że nauczę się jakiegoś "prawdziwego" języka programowania. Przypadkowo rozmawiałem z technikiem z Politechniki Warszawskiej, który polecił mi książkę: "Symfonia C++" Jerzego Grębosza. Wow. Cudo. Mega ciekawa, świetnie tłumacząca. Po przeczytaniu jej, wszystko wydaje się proste i logiczne.
Do liceum poszedłem na profil matematyczno-informatyczny. Nauczony doświadczeniem, wiedziałem, że nie ma co polegać na informatyce szkolnej, więc kierowałem się poziomem matematyki. Nie chciałem mieć braków na studiach. Mój plan zakładał bezbolesne przeturlanie się przez ten etap edukacji i mniej więcej tak było. Trafiłem na matematyczkę, u której wystarczyło raz na jakiś pojawić się na zajęciach, aby przyswoić cały materiał.
Olimpiada
W drugiej klasie zdecydowałem, że wystartuję w olimpiadzie. Właściwie w każdej chodzi o to samo: sprawdzian z materiału, który będzie na kolejnym etapie edukacji. A że nie miałem nic lepszego do roboty, to wydawało się to naprawdę dobrym wyborem. Poświęcenie czasu w nudnym liceum, żeby mieć łatwiej na studiach. Przez miesiąc pisałem 4 zadania z etapu "domowego", przerywając prawie tylko na sen i sporadyczne posiłki, i przeszedłem do drugiego etapu. Który sam w sobie był rozczarowujący. Dostałem 0 pkt, tak jak połowa osób, która do niego podeszła. Najgorsze było to, że byłem bardzo blisko rozwiązania jednego z zadań. Do dziś pamiętam, jak wszedłem do tramwaju i przyłożyłem ściśniętą, wypełnioną frustracją pięść do barierki. Okropne uczucie. Ale ważniejsze były przygotowania. Tygodniowy kurs w klimatach politechniki. Większość uczestników, to typowe "nerdy" z dziewiczym wąsikiem. Mimo tego, naprawdę dużo się tam nauczyłem. Poznałem najważniejsze algorytmy, struktury danych, przyzwyczaiłem się do "dziwnych, matematycznych zapisów" i zobaczyłem jak wygląda studiowanie informatyki na PW i UW.
W tym miejscu, byłem "najlepszą wersją siebie".
Umiałem więcej, niż ktokolwiek z mojej szkoły. W ogóle, w całej Polsce było może z 300 rówieśników, którzy byli lepsi. Nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie skończę liceum. Stwierdziłem, że studia dzienne, to jakby kolejne 5 lat liceum i nie podoba mi się perspektywa takiego odkładania mojego życia. Zdecydowałem się na studia zaoczne. Wybrałem najlepsze, jakie znalazłem. Plan zakładał równoczesne pójście do pracy, ale akurat ta część dość słabo mi poszła... Najpierw fabryka, później rok stagnacji.
Czasem słyszę, że samo studiowanie jest już wystarczająco dobre. Ale nie dla mnie. W tym czasie część rówieśników mnie dogoniła. Znalazła nawet pracę w zawodzie. A ja czuję jakbym zmarnował rok. Oczywiście, wszystko zależy ode mnie. I nie ma jakichś strasznych, nieodwracalnych szkód. Dzięki temu, co zrobiłem do tej pory, na studiach idzie mi naprawdę dobrze. Nie ma rzeczy, których nie jestem w stanie ogarnąć.
Czas wziąć życie w swoje ręce.
piątek, 26 stycznia 2018
Ulga
Finish
Skończyłem projekt. Znaczy... wysłałem. Nie udało mi się zrobić wszystkich wymaganych rzeczy. Została jedna, bardzo długa i bezużyteczna, ale zamiast niej zrobiłem coś nad program, więc może wymaksuję. Czuję się, jakbym zdjął z barków ogromny ciężar, który nie pozwalał na spokój ducha. Przyjemne uczucie. Zostało mi upiększyć go i wkleić do CV. Na szczęście, nie musze tego robić teraz. Byle tylko nie zmieniło się to w kolejny rok.
Przydałoby się wziąć za przygotowanie do kolejnego zjazdu i sesji. Ale to jutro, dzisiaj już spokój. Od jutra czas iść dalej.
Aktualne emocje
Czuję lekką niepewność. Czy uda mi się pójść od jutra naprzód? Czy znowu zmarnuję czas? To zależy ode mnie i postaram się. Ale to nie brzmi pokrzepiająco. Chciałbym mieć już to za sobą. Ustatkować się. Powodzenia!
Skończyłem projekt. Znaczy... wysłałem. Nie udało mi się zrobić wszystkich wymaganych rzeczy. Została jedna, bardzo długa i bezużyteczna, ale zamiast niej zrobiłem coś nad program, więc może wymaksuję. Czuję się, jakbym zdjął z barków ogromny ciężar, który nie pozwalał na spokój ducha. Przyjemne uczucie. Zostało mi upiększyć go i wkleić do CV. Na szczęście, nie musze tego robić teraz. Byle tylko nie zmieniło się to w kolejny rok.
Przydałoby się wziąć za przygotowanie do kolejnego zjazdu i sesji. Ale to jutro, dzisiaj już spokój. Od jutra czas iść dalej.
Aktualne emocje
Czuję lekką niepewność. Czy uda mi się pójść od jutra naprzód? Czy znowu zmarnuję czas? To zależy ode mnie i postaram się. Ale to nie brzmi pokrzepiająco. Chciałbym mieć już to za sobą. Ustatkować się. Powodzenia!
czwartek, 25 stycznia 2018
Panic monster
Procrastinator's brain
Kiedyś w TEDzie widziałem prezentację o potworze paniki (można ją zobaczyć tutaj). Na co dzień jesteśmy dość leniwi. Ale kiedy dostrzegamy deadline w najbliższym czasie, to budzi się w nas panic monster. Mam tak z projektem. Na szczęście, uświadamiam sobie o tym każdego wieczora, więc codziennie coś robię. Koło 21:00 dostaję weny, która trwa dopóki nie pójdę spać. Nadchodzi ranek i znowu nie mam ochoty pracować. Skończyłbym projekt już dawno, ale nie umiem zapanować nad samym sobą. Ahh, trzeba coś z tym zrobić.Taniec?
Dzisiaj nagrałem "coś" do piosenki "What Goes Around... Comes Around" Justina Timberlake'a. Taki playback, tylko skoncentrowany na ruchu. Co prawda na siedząco, więc nie bardzo wiem jak to nazwać. Nie wiem, czy to jest takie zajebiste, czy tylko ja to tak odbieram jako twórca. Ale nie mogę się na to napatrzeć. Jak skończę projekt, to dopracuję to i wrzucę na facebooka. Zobaczymy, co myślą o tym inni. Jeśli tylko mi się tak podoba, to trudno. Jeśli jednak poprawi to komuś humor, to naprawdę fajnie.
Kiedy oglądam naprawdę fajne rzeczy, cieszę się, że mogę je oglądać. W duchu dziękuję twórcom, że je stworzyli i udostępnili. Może sam zostanę takim twórcą, który generuje uśmiech i pozytywne emocje.
środa, 24 stycznia 2018
Produktywność i braki socjalne
Projekt, część kolejna
Wow, dostałem dodatkowe 4 dni na projekt. Minęły 2, a ja ledwo go ruszyłem... Wczoraj w ogóle nie miałem weny, żeby się za niego zabrać. Dzisiaj troszeczkę uszczknąłem i właśnie kończę przerwę przed kolejną sesją. Jest tu podobny problem co we wczorajszym poście: nie wiem jak się zabrać za kończenie. Siedzenie przy otwartym nic nie daje... Jak w końcu złapię flow, to po jakimś czasie mój umysł domaga się przerwy. Jestem już trochę śpiący. Trochę się wczoraj zasiedziałem na jakiejś grze. Co prawda, było fajnie, co ostatnio mi się nie zdarzało, ale trochę zmarnowany czas. Niby coś, co sprawia przyjemność nie jest marnowaniem czasu, ale w świetle projektu, tak to odczuwam.
Problem
Jakiś rok temu dopadło mnie pewne pytanie:
O ile wymyślenie czegoś takiego na 1 godzinę nie jest wyzwaniem, to co, kiedy spędzasz lub chcesz spędzać z kimś dużo więcej czasu?
Odnośnik związkowy
Ta myśl mnie trochę przerażała. Bałem się, że przez to rozpadnie się każda relacja, w którą wejdę.
Na początku, biologia robiła swoje, ale z biegiem czasu, spełniły się moje obawy.
Rozwiązanie?
Jak teraz o tym myślę, to rozwiązaniem jest jakieś wspólne hobby. Oglądanie serialów... Chociaż patrzeć w ekran, to mogę też sam. Nie wiem. Może kiedyś będę znał odpowiedź...
Możliwe też, że jak obie osoby mają mało czasu, to wydzierają każdą sekundę, w pełni go wykorzystują i nie dotyka ich ten problem. Nadmiar czasu zabijający relację... Może...
Ciekawe, czy mój problem jest jakimś sklasyfikowanym zaburzeniem.
Dzieci sobie radzą. Albo radziły... Te przed epoką komputerów. Słabo to wygląda...
Wow, dostałem dodatkowe 4 dni na projekt. Minęły 2, a ja ledwo go ruszyłem... Wczoraj w ogóle nie miałem weny, żeby się za niego zabrać. Dzisiaj troszeczkę uszczknąłem i właśnie kończę przerwę przed kolejną sesją. Jest tu podobny problem co we wczorajszym poście: nie wiem jak się zabrać za kończenie. Siedzenie przy otwartym nic nie daje... Jak w końcu złapię flow, to po jakimś czasie mój umysł domaga się przerwy. Jestem już trochę śpiący. Trochę się wczoraj zasiedziałem na jakiejś grze. Co prawda, było fajnie, co ostatnio mi się nie zdarzało, ale trochę zmarnowany czas. Niby coś, co sprawia przyjemność nie jest marnowaniem czasu, ale w świetle projektu, tak to odczuwam.
Problem
Jakiś rok temu dopadło mnie pewne pytanie:
"Co można robić z drugą osobą?"Rozmawiać, to na pewno. Ale z osobami, które się słabo zna, często brakuje tematów do rozmów. A nawet jeśli są, to fajny "pretekst", jakaś czynność w tle, jest naprawdę pożądana. Jakaś gra, przygotowywanie posiłku, czy inna wspólna czynność. Niezbyt angażująca, ale przyjemna.
O ile wymyślenie czegoś takiego na 1 godzinę nie jest wyzwaniem, to co, kiedy spędzasz lub chcesz spędzać z kimś dużo więcej czasu?
Odnośnik związkowy
Ta myśl mnie trochę przerażała. Bałem się, że przez to rozpadnie się każda relacja, w którą wejdę.
Na początku, biologia robiła swoje, ale z biegiem czasu, spełniły się moje obawy.
Rozwiązanie?
Jak teraz o tym myślę, to rozwiązaniem jest jakieś wspólne hobby. Oglądanie serialów... Chociaż patrzeć w ekran, to mogę też sam. Nie wiem. Może kiedyś będę znał odpowiedź...
Możliwe też, że jak obie osoby mają mało czasu, to wydzierają każdą sekundę, w pełni go wykorzystują i nie dotyka ich ten problem. Nadmiar czasu zabijający relację... Może...
Ciekawe, czy mój problem jest jakimś sklasyfikowanym zaburzeniem.
Dzieci sobie radzą. Albo radziły... Te przed epoką komputerów. Słabo to wygląda...
wtorek, 23 stycznia 2018
Więzienie
Czuję jakbym myślał i pisał znowu to samo. Pewnie trochę tak jest. Samotność, co chwilę moje myśli gdzieś uciekają. Wędrują i wędrują, żeby wrócić do punktu, że jest mi źle i bym się do kogoś przytulił. To automatycznie przypomina mi o byłej dziewczynie. Wydaje mi się, że jest dla mnie ważna tylko dlatego, że to jedyna osoba, którą dopuściłem tak blisko do siebie. I jedyna, którą poznałem od romantycznej strony. Niby każdy może dać trochę miłości, ale tylko od niej jej trochę dostałem, więc mój organizm uważa, że to jedyna opcja.
Niesamowite. Wydaje mi się, że każdy może się tak czuć. Ale na co dzień tego nie widać. I ludzie, którzy mogliby pomóc sobie nawzajem, cierpią w samotności. Niby są jakieś portale, czy inne takie rzeczy. Ale dziwne, że nie jest to rozwiązane w jakiś powszechniejszy sposób. Chyba ubogie relacje są plagą dzisiejszych czasów. Możliwe, że są społeczności, gdzie tak nie jest. Chyba powinienem takiej poszukać, bo nieważne od tego, co robię, wracam do samotnego więzienia myśli.
Ahh,
Niby wiem, co powinienem zrobić, ale nie wiem... Kolejna pułapka.
Jejku, prawie non-stop słucham muzyki i powoli mam dość coraz większej liczby utworów. Muszę odkryć jakieś fajne playlisty, bo zwariuję...
Niesamowite. Wydaje mi się, że każdy może się tak czuć. Ale na co dzień tego nie widać. I ludzie, którzy mogliby pomóc sobie nawzajem, cierpią w samotności. Niby są jakieś portale, czy inne takie rzeczy. Ale dziwne, że nie jest to rozwiązane w jakiś powszechniejszy sposób. Chyba ubogie relacje są plagą dzisiejszych czasów. Możliwe, że są społeczności, gdzie tak nie jest. Chyba powinienem takiej poszukać, bo nieważne od tego, co robię, wracam do samotnego więzienia myśli.
Ahh,
"ZNISZCZ KRATY"nie mogę... nie potrafię... czuję, że poszukiwanie rozwiązania jest jak błąkanie się po iluzji. Jak wyłączanie RPGa, poprzez szukanie wyjścia na mapie. Nie tędy droga. Tu trzeba zastosować jakąś metodę z zupełnie innego świata.
Niby wiem, co powinienem zrobić, ale nie wiem... Kolejna pułapka.
Jejku, prawie non-stop słucham muzyki i powoli mam dość coraz większej liczby utworów. Muszę odkryć jakieś fajne playlisty, bo zwariuję...
poniedziałek, 22 stycznia 2018
Sword Art Online
Moje pierwsze anime
Moja przygoda z anime rozpoczęła się w gimnazjum. Kilka lat starsi znajomi, z którymi grałem w gry komputerowe, oglądali anime. Wysłali sobie linka do jakiegoś anime. Byłem zdziwiony, że dorośli ludzie oglądają jakieś bajeczki. Nie mogłem tego zrozumieć. Ale chciałem, i miałem trochę za dużo wolnego czasu, więc dałem mu szansę. 11 eyes, moje pierwsze anime. Raczej słabe. Było takie, jak je sobie wyobrażałem. Jedno z tych, co mogły kiedyś lecieć na jakimś Jetixie. Dalej nie mogłem zrozumieć, dlaczego dorośli mieliby to oglądać. Zapytałem ich, o najlepsze anime, jakie do tej pory oglądali: Naruto.
Pierwszy tasiemiec
Zaczynało się dość dziecinnie. Ale oglądało się naprawdę przyjemnie. Po kilkuset odcinkach nie mogłem się oderwać. Mimo, że była to tylko kreska z dubbingiem japońskimi i napisami polskimi, to potrafiła wywołać naprawdę skrajne emocje. Smutek, łzy w oczach, głośny śmiech, radość, zaskoczenie. Wow.
Wir
Od tamtej pory zacząłem oglądać serię po serii. Odkrywałem nowe światy. To było podobne uczucie, jak wtedy, kiedy zrozumiałem, że książki mogą być ciekawe. Szkoła i rodzice zaczęli niepokoić się moją frekwencją, ale oceny miałem jedne z najlepszych, więc nie podejmowali żadnych drastyczniejszych kroków. Znaczy, rodzice coś tam próbowali. Jakieś ograniczenia na komputer i tak dalej, ale niewiele to pomagało, po prostu je obchodziłem.
Romansidła
O ile zaczynałem od shonenów, czyli serii, gdzie główny bohater walczy, trenuje i pokonuje kolejnych przeciwników, to kiedyś stwierdziłem, że chyba mogę dać małą szansę romansom. Kolejna dobra decyzja. Obejrzałem "Kaichou wa maid-sama!" i od tamtej pory tag "romans" jest zaletą, a nie wadą.
SAO
Pewnego dnia natrafiłem na serię, która stała się moją ulubioną. O nastolatku, który został zamknięty w świecie gry, razem z 10 000 innych osób. Nie dość, że gra wykorzystywała technologię VR, czyli "wchodzenia" w świat gry, to jeszcze ten główny bohater... Samotny, przeżywający coraz gorsze sytuacje: odrzucenie przez innych, śmierć członków gildii, samobójstwa. Zatracony w zdobywaniu siły, by zapobiec poczuciu bezsilności. Często widziałem w nim siebie... Tylko ja nigdy nie byłem w niczym bezwzględnie najlepszy.
Myślę, że ta seria tak bardzo mi się podoba, ze względu na dwa aspekty: piekielnie silny, niedający się pokonać główny bohater i... miłość. Daje ogromną nadzieję. Tak bardzo chciałbym móc dzielić takie uczucia.
Myślę, że ta seria tak bardzo mi się podoba, ze względu na dwa aspekty: piekielnie silny, niedający się pokonać główny bohater i... miłość. Daje ogromną nadzieję. Tak bardzo chciałbym móc dzielić takie uczucia.
niedziela, 21 stycznia 2018
Zimno
Zimno mi. Znowu deficyt kaloryczny... Nie ma nic w lodówce. Zrobię jakieś puszki. Ale za chwilę. Teraz jestem zmęczony. Brakuje mi ciepła. Tego uczucia, kiedy leżałem na łóżku, a na mnie leżała ciepła, miękka, wtulająca się we mnie dziewczyna. To podchodzi pod narzekanie? Niemożliwe.
Prawdopodobnie, gdybym był obok siebie, powiedziałbym coś w stylu:
Nie takie złe to lustro. Jakiśtam efekt jest. Czas na sen i posiłek...
Prawdopodobnie, gdybym był obok siebie, powiedziałbym coś w stylu:
"Weź coś zrób ze sobą. Użalanie się nic nie da. Idź zrób kolację, zjedz, prześpij się. Jutro zajmij się projektem. Skończ go wreszcie. Spotkaj się z kimś. Zmień piosenkę."...
Nie takie złe to lustro. Jakiśtam efekt jest. Czas na sen i posiłek...
sobota, 20 stycznia 2018
Kofeinowy zjazd
Kawa
Studia. Prawie jedyny okres, kiedy piję kawę. Nie jestem do niej przyzwyczajony, więc dalej mocno na mnie działa. Pozwala utrzymać koncentrację, by później zostawić mnie wyssanego z energii. Dochodzi do tego, że mówię o czymś, nagle się zawieszam i nie pamiętam o czym mówiłem.
Studia
Studia zaoczne są super, jeśli wystarczają ci cztery dni w miesiącu na ogarnięcie materiału. Ja należę do tych szczęśliwców. STOP. To nie kwestia szczęścia. To kwestia podejścia.
Mają jednak jedną, ogromną wadę - brak życia towarzyskiego. Zabawne. W liceum, a nawet wcześniej, wręcz unikałem spotkań. Myślałem, że jak dorosnę, to się tym zajmę. Trudno jednak stworzyć kontakty nie mając kontaktów. O tym nie pomyślałem. Ciekawe, czy na dziennych byłoby dużo lepiej. Nie wiem, czy chciałbym marnować lata na przepijaniu pieniędzy w towarzystwie osób, które udają, że się dobrze bawią. Nie, nie chciałbym. Tylko, czy mój obraz jest rzeczywistością?
Coś za coś. Jeśli uda mi się ogarnąć moje życie towarzyskie, to ta ścieżka była najlepszym wyborem.
Dzisiaj
Przyznam, że dzisiejszy dzień zapowiadał się dość strasznie. Miałem mieć 3 kolokwia, z czego do dwóch niepełną wiedzę, skończyć projekt i powtórzyć materiał przed jutrzejszym kolokwium. Wszystkie 3 okazały się proste, data oddania projektu została przełożona na piątek i zostało tylko jutrzejsze kolokwium. Głowa mi ciąży, więc powtórzenie zrobię rano. Słodkich snow.
Studia. Prawie jedyny okres, kiedy piję kawę. Nie jestem do niej przyzwyczajony, więc dalej mocno na mnie działa. Pozwala utrzymać koncentrację, by później zostawić mnie wyssanego z energii. Dochodzi do tego, że mówię o czymś, nagle się zawieszam i nie pamiętam o czym mówiłem.
Studia
Studia zaoczne są super, jeśli wystarczają ci cztery dni w miesiącu na ogarnięcie materiału. Ja należę do tych szczęśliwców. STOP. To nie kwestia szczęścia. To kwestia podejścia.
Mają jednak jedną, ogromną wadę - brak życia towarzyskiego. Zabawne. W liceum, a nawet wcześniej, wręcz unikałem spotkań. Myślałem, że jak dorosnę, to się tym zajmę. Trudno jednak stworzyć kontakty nie mając kontaktów. O tym nie pomyślałem. Ciekawe, czy na dziennych byłoby dużo lepiej. Nie wiem, czy chciałbym marnować lata na przepijaniu pieniędzy w towarzystwie osób, które udają, że się dobrze bawią. Nie, nie chciałbym. Tylko, czy mój obraz jest rzeczywistością?
Coś za coś. Jeśli uda mi się ogarnąć moje życie towarzyskie, to ta ścieżka była najlepszym wyborem.
Dzisiaj
Przyznam, że dzisiejszy dzień zapowiadał się dość strasznie. Miałem mieć 3 kolokwia, z czego do dwóch niepełną wiedzę, skończyć projekt i powtórzyć materiał przed jutrzejszym kolokwium. Wszystkie 3 okazały się proste, data oddania projektu została przełożona na piątek i zostało tylko jutrzejsze kolokwium. Głowa mi ciąży, więc powtórzenie zrobię rano. Słodkich snow.
piątek, 19 stycznia 2018
Egoistyczna ciekawość
Ale wena! Dzisiaj wpadły mi do głowy ze 3 kolejne tematy. To pewnie zasługa studiów. Mam jutro i pojutrze fiestę kolosową. Umysł szuka kreatywnych sposobów, żeby tylko nie się nie uczyć. Właściwie, do większości mam już przyswojony materiał. Zostały tylko najnudniejsze części. Wkucie jakichś słówek z ich odpowiednimi formami na angielski, itd.
Ciekawość w służbie nauki
Idę na zajęcia, bo ciekawi mnie temat. Kiedy mam jakiekolwiek wątpliwości, to zadaję pytania. Pytam, dopóki nie będę usatysfakcjonowany. Czasem specjalnie biorę oczojebną, błękitną bluzę, żeby prowadzący nie musieli szukać mnie wzrokiem. Jestem jak dziecko poznające świat. Pożeram całą wiedzę, którą ktoś się ze mną dzieli. Dzięki temu naprawdę dużo zapamiętuję. Mechanizmy, zasady działania, dobre praktyki, wszystko, co ma logiczny sens.
Kowadło
Niestety, nie działa to na pamięciówki. A nawet pogarsza sprawę, bo przyzwyczajony do "pamiętania", wykucie czegoś jest jeszcze cięższe. Na szczęście, na moim obecnym poziomie edukacji, mało jest takiego materiału. Głównie angielski. Nigdy nie lubiłem, jak brakowało jakiejś zasady w języku i trzeba było zapamiętać określone słowa lub zwroty. Może od przyszłego semestru zmienię język, żeby uczyć się łatwych podstaw.
Egoistyczna?
Czasem, kiedy zadaję pytania, widzę zniecierpliwienie na twarzach innych studentów. Może dlatego, ze przerywam monotonię, przy której łatwiej się śpi. A może przez to, że dopytuję o szczegóły, kiedy inni nie rozumieją podstaw. Trudno. Wybaczcie, ale moja edukacja jest dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy. Dzięki niej będę w stanie zapewnić godny byt mojej rodzinie.
Podobnie jest w środkach lokomocji. Ustępuję miejsca starszym osobom i kobietom w ciąży, bo chciałbym, żeby ktoś ustępował moim dziadkom lub ciężarnej żonie (imperatyw kategoryczny). Ale kiedy mam ze sobą laptopa i przed sobą dłuższą trasę, to staram się usiąść gdzieś głęboko i pouczyć się. Głęboko, wtedy nie czuję obowiązku ustąpienia innym, bo stworzyłoby to więcej szkody i przepychania niż pożytku.
Czasem widzę zniesmaczone spojrzenia kobiet w średnim wieku. Niespełnionych, prawdopodobnie pracujących jako trybik w maszynie z cogodzinną przerwą na papierosa... Znowu nie powinienem oceniać, ale dlaczego miałbym dbać o kręgosłup takiej osoby, jeśli ona nie dba o swoje płuca?
W sumie, kiedyś lekarz powiedział mi, że mam lekki problem z kręgosłupem i powinienem go oszczędzać, więc długie stanie może być dla mnie szkodliwe.
Algorytmy YouTuba
Ostatnio sporo słuchałem smutnego rapu i YouTube podpowiada mi teraz tylko to... Czas zmienić playlisty na jakiś radosny, pełen energii pop.
"Podejście jest wszystkim."Najwięcej uczę się na zajęciach. W sumie, tak powinno być. Ale sporo studentów po prostu pomija wykłady, albo idzie się na nich przespać. Później zakuwają tuż przed sesją. Idiotyzm i marnowanie czasu. Chyba nie jestem odpowiednią osobą do krytyki... Chociaż, w tym temacie, mam prawo, bo idzie i zawsze szło mi naprawdę nieźle.
Ciekawość w służbie nauki
Idę na zajęcia, bo ciekawi mnie temat. Kiedy mam jakiekolwiek wątpliwości, to zadaję pytania. Pytam, dopóki nie będę usatysfakcjonowany. Czasem specjalnie biorę oczojebną, błękitną bluzę, żeby prowadzący nie musieli szukać mnie wzrokiem. Jestem jak dziecko poznające świat. Pożeram całą wiedzę, którą ktoś się ze mną dzieli. Dzięki temu naprawdę dużo zapamiętuję. Mechanizmy, zasady działania, dobre praktyki, wszystko, co ma logiczny sens.
Kowadło
Niestety, nie działa to na pamięciówki. A nawet pogarsza sprawę, bo przyzwyczajony do "pamiętania", wykucie czegoś jest jeszcze cięższe. Na szczęście, na moim obecnym poziomie edukacji, mało jest takiego materiału. Głównie angielski. Nigdy nie lubiłem, jak brakowało jakiejś zasady w języku i trzeba było zapamiętać określone słowa lub zwroty. Może od przyszłego semestru zmienię język, żeby uczyć się łatwych podstaw.
Egoistyczna?
Czasem, kiedy zadaję pytania, widzę zniecierpliwienie na twarzach innych studentów. Może dlatego, ze przerywam monotonię, przy której łatwiej się śpi. A może przez to, że dopytuję o szczegóły, kiedy inni nie rozumieją podstaw. Trudno. Wybaczcie, ale moja edukacja jest dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy. Dzięki niej będę w stanie zapewnić godny byt mojej rodzinie.
Podobnie jest w środkach lokomocji. Ustępuję miejsca starszym osobom i kobietom w ciąży, bo chciałbym, żeby ktoś ustępował moim dziadkom lub ciężarnej żonie (imperatyw kategoryczny). Ale kiedy mam ze sobą laptopa i przed sobą dłuższą trasę, to staram się usiąść gdzieś głęboko i pouczyć się. Głęboko, wtedy nie czuję obowiązku ustąpienia innym, bo stworzyłoby to więcej szkody i przepychania niż pożytku.
Czasem widzę zniesmaczone spojrzenia kobiet w średnim wieku. Niespełnionych, prawdopodobnie pracujących jako trybik w maszynie z cogodzinną przerwą na papierosa... Znowu nie powinienem oceniać, ale dlaczego miałbym dbać o kręgosłup takiej osoby, jeśli ona nie dba o swoje płuca?
W sumie, kiedyś lekarz powiedział mi, że mam lekki problem z kręgosłupem i powinienem go oszczędzać, więc długie stanie może być dla mnie szkodliwe.
Algorytmy YouTuba
Ostatnio sporo słuchałem smutnego rapu i YouTube podpowiada mi teraz tylko to... Czas zmienić playlisty na jakiś radosny, pełen energii pop.
czwartek, 18 stycznia 2018
Prokrastynacja
Znowu to zrobiłem. Miałem rozłożyć naukę i projekty na całą przerwę między studiami. Na szczęście projekt jest na wykończeniu. Została jeszcze jakaś 1/5. Mam wrażenie, że strasznie się z nim babram. Gdybym nie miał tyle wolnego czasu, to prawdopodobnie skończyłbym go dużo szybciej.
Prawo Parkinsona:
Kolejne - na szczęście, poświęciłem parę dni na ogarnięcie materiału pod koniec zeszłego roku. Brawo ja. Co prawda, nie pamiętam gdzie uleciało ostatnich 18 dni... Znowu. Tak, jakby nic się nie zmieniło. Minął prawie miesiąc, a dalej jest identycznie jak w zeszłym roku. Trochę robiłem projekt. Fakt. Zobaczę co będzie za tydzień.
Wczoraj przesadziłem. Kiedy robiłem jedzenie, ręce trzęsły mi się tak bardzo, że przepis, który sobie przepisywałem na kartkę, był prawie nieczytelny... To dało mi pomysł na jutrzejszy wpis. To chyba plus. Takie szczęście w nieszczęściu.
Prawo Parkinsona:
"Im więcej czasu masz na wykonanie jakiejś pracy tym więcej czasu ona zabiera."
Kolejne - na szczęście, poświęciłem parę dni na ogarnięcie materiału pod koniec zeszłego roku. Brawo ja. Co prawda, nie pamiętam gdzie uleciało ostatnich 18 dni... Znowu. Tak, jakby nic się nie zmieniło. Minął prawie miesiąc, a dalej jest identycznie jak w zeszłym roku. Trochę robiłem projekt. Fakt. Zobaczę co będzie za tydzień.
Wczoraj przesadziłem. Kiedy robiłem jedzenie, ręce trzęsły mi się tak bardzo, że przepis, który sobie przepisywałem na kartkę, był prawie nieczytelny... To dało mi pomysł na jutrzejszy wpis. To chyba plus. Takie szczęście w nieszczęściu.
środa, 17 stycznia 2018
Dieta
Jejku, spałem dziś dwa razy. Od 23:00 do 6:30 i od 12:00 do 17:00. Wydaje mi się, że to przez deficyt kaloryczny. Ale kiedy mam jeść, jeśli tyle śpię? Kolejne błędne koło. Nie no, przesadzam. Nie jem zbyt dużo, bo nie chcę mi się robić. Jak jest jedzenie, to mogę zjeść naprawdę sporo. Podczas jednego z miesięcy, pracując w fabryce, zrobiłem eksperyment. Codziennie 3000 kcal. Nawet się udawało. Czasem tylko zasypiałem przed zjedzeniem ostatniego posiłku... Ale to tylko -600 kcal. Co prawda, dopychałem pestkami słonecznika z żurawiną.
Ale to było męczące. Ciężko wymyślać codzienne, kaloryczne i różnorodne posiłki. Jak tylko pozwolą mi fundusze, to wykupię sobie catering. Jest dość drogi, bo interesujący mnie kosztuje ok. 1500 zł / mies, ale energia zyskana na zbilansowanej diecie i energia oszczędzona na martwieniu się o kolejne posiłki chyba są tego warte. Zwłaszcza, jeśli dania będą smaczne.
Ale to było męczące. Ciężko wymyślać codzienne, kaloryczne i różnorodne posiłki. Jak tylko pozwolą mi fundusze, to wykupię sobie catering. Jest dość drogi, bo interesujący mnie kosztuje ok. 1500 zł / mies, ale energia zyskana na zbilansowanej diecie i energia oszczędzona na martwieniu się o kolejne posiłki chyba są tego warte. Zwłaszcza, jeśli dania będą smaczne.
wtorek, 16 stycznia 2018
Narcyzm
Dzieciństwo
W moim domu raczej się nie doceniało. Kiedy przynosiłem dobre oceny ze szkoły, było to tak normalne, że nie wywoływało żadnych emocji. Każda wpadka: uwaga, czy słabsza ocena, oczywiście nie obeszła się bez komentarza.
Niedocenienie
Każdy potrzebuje docenienia. Jeśli nie zapewnia mu go otoczenie, to zostaje bez poczucia własnej wartości. Próbując się przed tym chronić, zacząłem doceniać się sam. Zostałem narcyzem. Ludzie nie lubią narcyzów: nieskromnych, pełnych pychy. I tym bardziej nie doceniają, bojąc się... właściwie nie jestem pewien czego Może, że będę wypominał im podziw. Jak mówi mój tata:
Szczery komplement
Pamiętam wszystkie szczere, niewymuszone komplementy, było ich tak niewiele. A były takie przyjemne... Kiedyś, na warsztatach w liceum, prowadząc prezentację, usłyszałem że mam ładny głos. Zatkało mnie wtedy. Zajęcia dotyczyły psychologii, a prowadząca pochwaliła mój głos. Szczerze, prosto z serca.
Nigdy nie śpiewałem, bo w domu każda próba była kwitowana: "Przestań fałszować". Siłą rzeczy, nie potrafię śpiewać. Może kiedyś zbuduję sobie wyizolowany pokój i się nauczę.
Jednego przyjaciela, polubiłem za to, że nie bał się wyrażać uznania. To takie proste.
Destrukcyjne konsekwencje
Niestety, przeszłość we mnie pozostała... Każde zwycięstwo, jest oczywistością, każda porażka - piętnem. Życie jako pasmo oczywistości i przegranych nie jest zbyt szczęśliwe. Czas to zwalczyć. Od dziś doceniam. To co mi wyszło i to, co widzę w innych.
W moim domu raczej się nie doceniało. Kiedy przynosiłem dobre oceny ze szkoły, było to tak normalne, że nie wywoływało żadnych emocji. Każda wpadka: uwaga, czy słabsza ocena, oczywiście nie obeszła się bez komentarza.
Niedocenienie
Każdy potrzebuje docenienia. Jeśli nie zapewnia mu go otoczenie, to zostaje bez poczucia własnej wartości. Próbując się przed tym chronić, zacząłem doceniać się sam. Zostałem narcyzem. Ludzie nie lubią narcyzów: nieskromnych, pełnych pychy. I tym bardziej nie doceniają, bojąc się... właściwie nie jestem pewien czego Może, że będę wypominał im podziw. Jak mówi mój tata:
"Żeby woda sodowa nie uderzyła do głowy."Ale to jest błędne koło. Ludzie nie są samowystarczalni. Potrzebują innych ludzi. W końcu smutek, niedocenienie i samotność pokonają iluzję, którą zapewnia narcyzm.
"Największym lekiem na narcyzm jest docenienie przez innych, tak jak największym lekiem na głód jest jedzenie..."
Szczery komplement
Pamiętam wszystkie szczere, niewymuszone komplementy, było ich tak niewiele. A były takie przyjemne... Kiedyś, na warsztatach w liceum, prowadząc prezentację, usłyszałem że mam ładny głos. Zatkało mnie wtedy. Zajęcia dotyczyły psychologii, a prowadząca pochwaliła mój głos. Szczerze, prosto z serca.
Nigdy nie śpiewałem, bo w domu każda próba była kwitowana: "Przestań fałszować". Siłą rzeczy, nie potrafię śpiewać. Może kiedyś zbuduję sobie wyizolowany pokój i się nauczę.
Jednego przyjaciela, polubiłem za to, że nie bał się wyrażać uznania. To takie proste.
Destrukcyjne konsekwencje
Niestety, przeszłość we mnie pozostała... Każde zwycięstwo, jest oczywistością, każda porażka - piętnem. Życie jako pasmo oczywistości i przegranych nie jest zbyt szczęśliwe. Czas to zwalczyć. Od dziś doceniam. To co mi wyszło i to, co widzę w innych.
poniedziałek, 15 stycznia 2018
Wypalenie i intuicja
Brak weny
Monitorowanie postępów to jeden z najlepszych sposobów trzymania się celów i postanowień. Blog jest takim narzędziem monitoringu. Dzisiaj kompletnie nie mam weny. Boję się, że jak się to powtórzy parę razy to zrezygnuję z bloga. Wrócę do zeszłego roku... Uff, już mi lepiej. Wystarczy sobie to przypomnieć i przepełnia mnie sprzeciw. Dostaję energię potrzebną do działania.
Intuicja
Wczoraj straciłem 3 h, próbując znaleźć błąd w moim projekcie. Okazało się, że błąd był w miejscu, które, tworząc, skwitowałem: "To mi się nie podoba, z tego wyniknął problemy". Ale pozwalało rozwiązać inny, bardziej palący problem, więc, nie widząc złego efektu, zostawiłem. Później o tym zapomniałem i zmagałem się z bezsilnością. Tak kończy się ignorowanie intuicji. Ale dzięki temu na pewno się wzmocniła. Jeszcze tylko parę dni i skończę projekt. Znaczy, deadline minie, więc siłą rzeczy skończy się projekt...
Nie no, jest zdecydowanie lepiej. Cieszę się, że napisałem tego posta.
niedziela, 14 stycznia 2018
Symbol obietnicy
Kiedyś chciałem kupić sobie opaskę na rękę. Jakąś prostą i niewyróżniającą się. Czarną, gumową. Chciałem nadać jej znaczenie. Tak, by za każdym razem, kiedy na nią spojrzę, przypominała mi o celach i poczuciu bezsilności, którego chcę uniknąć za wszelka cenę. Nie uniknąć, stać się silniejszym niż ono. Jakoś jednak nigdy się nie zebrałem.
Przez przypadek, parę miesięcy temu, kupiłem sobie łańcuszek. Zwykły, metalowy, trochę ponad półmetrowy. Ma trochę nieprzyjemny zapach żelaza, ale jest śliczny. Uwielbiam się nim bawić. Owijam go między palcami w ciekawe wzorki. Rozcieram w dłoni. Polubiłem go. Niby jest niezwiązany z niczym, pusty, przypomina mi smutek i postanowienie. Stały, mieniący się kawałek metalu. Nie można go jeszcze nosić na nadgarstku, ale może dorobię mu zapięcie i będzie taką lepszą opaską. Na pewno szlachetniejszą.
Chyba zacząłem rozumieć, dlaczego różańce były takie popularne. Dotykanie i przesuwanie między palcami uspokaja. Koi.
Przez przypadek, parę miesięcy temu, kupiłem sobie łańcuszek. Zwykły, metalowy, trochę ponad półmetrowy. Ma trochę nieprzyjemny zapach żelaza, ale jest śliczny. Uwielbiam się nim bawić. Owijam go między palcami w ciekawe wzorki. Rozcieram w dłoni. Polubiłem go. Niby jest niezwiązany z niczym, pusty, przypomina mi smutek i postanowienie. Stały, mieniący się kawałek metalu. Nie można go jeszcze nosić na nadgarstku, ale może dorobię mu zapięcie i będzie taką lepszą opaską. Na pewno szlachetniejszą.
Chyba zacząłem rozumieć, dlaczego różańce były takie popularne. Dotykanie i przesuwanie między palcami uspokaja. Koi.
sobota, 13 stycznia 2018
Utopijna wizja miłości
Jednym z moich głównych motywatorów jest założenie rodziny. Oazy, dla mnie, mojej kobiety i moich dzieci. Każdego dnia, usiłuję stać się lepszym, żeby być w stanie ją stworzyć i ochronić.
Dzieci
Na dzieci nie jestem jeszcze gotowy. To ogromna odpowiedzialność. Każde zachowanie, słowo, może odbić się na dziecku. Wszystko, co będzie się przy nim dziać, będzie go kształtować. Dzieci z patologicznych rodzin, nie są wolne od patologii. Za to dzieci "z dobrych domów" lepiej sobie radzą w życiu, są silne. Dopóki nie będę dumny z siebie i swojego życia, nie będę gotowy.
Miłość partnerska
Wierzę, że nie ma prawdziwej miłości bez przyjaźni. Wtedy, to tylko zauroczenie. Nie można kogoś kochać, bez znajomości i akceptacji. Kiedy rozumiesz, wiesz o czym myśli i co chce przekazać, jak tylko otworzy usta. Kiedy nie zrywasz kontaktu, niezależnie od okoliczności. Kiedy możecie komfortowo rozmawiać i milczeć godzinami, to właśnie przyjaźń. Jeśli do tego dojdzie pożądanie, namiętność i parę innych rzeczy, to stanie się miłością.
Niestety, o ile przyjaźń nie jest mi obca, to miłość już tak, więc wszystko, co bym więcej napisał byłoby spekulacją, niepopartą doświadczeniem.
Motywator
Gdzieś na początku mojego nieszczęsnego związku wybrałem się na grzyby. Kiedy przed dłuższą chwilę nie mogłem nic znaleźć, powiedziałem: "Kochanie". W głowie pojawił mi się obiekt chwilowego zauroczenia, przepełniła mnie energia, a oczy dostrzegły grzyby. Zebrałem je i spróbowałem ponownie. Znowu zdumiewający efekt. "Kotku", "Misiu", "Sarenko", w tamtej chwili te słowa działały identycznie. Skakałem od grzyba do grzyba szepcząc magiczne zaklęcia.
Wnioski ze związku
Mój związek nie był oparty na przyjaźni. Nie znaliśmy się wystarczająco długo. Nie mieliśmy wspólnych tematów. Chcę postrzegać go jako piękne, młodzieńcze zauroczenie. Na początku, milczenie było krępujące. Później zamieniło się w przytulanie z pusta ciszą. Za mało skupiliśmy się na sobie nawzajem. Kolejne celne spostrzeżenie. Nauka na przyszłość.
Dzisiaj, pierwszy raz od dawna, znowu powiedziałem: "Kochanie". Na początku, poczułem zwyczajny przypływ energii, następnie nieśmiało pokazał się obraz byłej dziewczyny, lekkie zdziwienie, smutek. Jakby organizm nie bardzo wiedział jak się zachować. Niezręcznie.
Z czasem, przywrócę temu słowu pełną moc.
Dzieci
Na dzieci nie jestem jeszcze gotowy. To ogromna odpowiedzialność. Każde zachowanie, słowo, może odbić się na dziecku. Wszystko, co będzie się przy nim dziać, będzie go kształtować. Dzieci z patologicznych rodzin, nie są wolne od patologii. Za to dzieci "z dobrych domów" lepiej sobie radzą w życiu, są silne. Dopóki nie będę dumny z siebie i swojego życia, nie będę gotowy.
Miłość partnerska
Wierzę, że nie ma prawdziwej miłości bez przyjaźni. Wtedy, to tylko zauroczenie. Nie można kogoś kochać, bez znajomości i akceptacji. Kiedy rozumiesz, wiesz o czym myśli i co chce przekazać, jak tylko otworzy usta. Kiedy nie zrywasz kontaktu, niezależnie od okoliczności. Kiedy możecie komfortowo rozmawiać i milczeć godzinami, to właśnie przyjaźń. Jeśli do tego dojdzie pożądanie, namiętność i parę innych rzeczy, to stanie się miłością.
Niestety, o ile przyjaźń nie jest mi obca, to miłość już tak, więc wszystko, co bym więcej napisał byłoby spekulacją, niepopartą doświadczeniem.
Motywator
"Kochanie"To słowo, od bardzo dawna, dawało mi siłę. Brakowało mi energii? Nie chciało mi się czegoś zrobić? Jedno słowo wypowiedziane do siebie i byłem w stanie spojrzeć na czynność do wykonania przez pryzmat stawania się wystarczająco dobrym do założenia i utrzymania oazy. Nawet jeśli nie była ona bezpośrednio powiązana, to dawałem z siebie wszystko. Walka z lenistwem też jest formą doskonalenia siebie.
Gdzieś na początku mojego nieszczęsnego związku wybrałem się na grzyby. Kiedy przed dłuższą chwilę nie mogłem nic znaleźć, powiedziałem: "Kochanie". W głowie pojawił mi się obiekt chwilowego zauroczenia, przepełniła mnie energia, a oczy dostrzegły grzyby. Zebrałem je i spróbowałem ponownie. Znowu zdumiewający efekt. "Kotku", "Misiu", "Sarenko", w tamtej chwili te słowa działały identycznie. Skakałem od grzyba do grzyba szepcząc magiczne zaklęcia.
Wnioski ze związku
Mój związek nie był oparty na przyjaźni. Nie znaliśmy się wystarczająco długo. Nie mieliśmy wspólnych tematów. Chcę postrzegać go jako piękne, młodzieńcze zauroczenie. Na początku, milczenie było krępujące. Później zamieniło się w przytulanie z pusta ciszą. Za mało skupiliśmy się na sobie nawzajem. Kolejne celne spostrzeżenie. Nauka na przyszłość.
Dzisiaj, pierwszy raz od dawna, znowu powiedziałem: "Kochanie". Na początku, poczułem zwyczajny przypływ energii, następnie nieśmiało pokazał się obraz byłej dziewczyny, lekkie zdziwienie, smutek. Jakby organizm nie bardzo wiedział jak się zachować. Niezręcznie.
Z czasem, przywrócę temu słowu pełną moc.
piątek, 12 stycznia 2018
Walka z projektem
To najdłuższy i najbardziej skomplikowany projekt w moim życiu. Mimo, że brakuje mi wiedzy, to wydawało mi się, że doczytam o paru rzeczach i napiszę go z marszu. Koncept jest dość prosty, ale zawsze zacinam się, kiedy jakieś moje rozwiązanie okazuje się niewystarczające i muszę zrobić poprawki, których nie przewidziałem. Brakuje mi wprawy w pisaniu projektów... Zabawnie. Niekiedy muszę wkroczyć na grząski grunt. Nie lubię takich. Wolę dokładnie wiedzieć na czym stoję. Pewnie dlatego uwielbiam książki, które skupiają się na precyzyjnym opisywaniu jakichś aspektów. O ile są ciekawie napisane. Nie lubię budować na takim gruncie, bo przez niewiedzę, łatwo zbudować coś, co się zawali... Zmarnowana robota... Nie. Czas poświęcony na zdobywanie wiedzy i doświadczenia. Ale i tak przeważnie wolę dokładnie poznać temat. Niestety, czas trochę zaczął naglić.
Dobra, dobra, następnym razem, to...
...
To nawet nie brzmi poważnie. Teraz też dam z siebie wszystko i następnym razem postaram się jeszcze bardziej.
czwartek, 11 stycznia 2018
Nawrót bólu, smutku i poczucia beznadziei
Spotkanie ze znajomymi
Walka o własne sanity. Wyjście na chińczyka. Po maturze, wybrałem inną ścieżkę niż wszyscy. Wydawało mi się, że lepszą. Teraz jestem zdania, że byłaby lepsza, gdybym potrafił ją przejść. Mógłbym z niej zboczyć, wrócić na "jedyną właściwą", byłoby prościej. Ale dojście gdzieś moją, może być kwestią tygodni, a nawet dni. Tamta kradnie kilka lat na rzecz niespełnienia i poczucia "co ja tu robię". Ta jest trochę... samotna. Jak pielgrzymka na olbrzymią górę. Obawiam się, że może mnie zabić. Jeśli jednak ją zdobędę, to będę silniejszy niż ktokolwiek. Niezniszczalny...
W zeszłym roku, prawie mnie przytłoczyło. Parłem z resztkami nadziei. Potem ogień, który dał poczucie, że będzie coraz lepiej. I nóż w serce, który zgasił ogień i wyciął serce. Jak gwóźdź do trumny. Nie radzę sobie. Potrzebuję pomocy. Terapia? Kolejki mówią, że za jakiś rok. Za rok, to może być po wszystkim.
Ahhh. Jak z tego wyjdę, to nigdy nie pozwolę, żeby ktoś w moim otoczeniu przeżywał takie rzeczy. Myślałem, że spotkanie znajomych pomoże, ale nie. Poczucie, że od ostatniego spotkania nic się nie zmieniło jest dobijające.
Plan na najbliższe dni:
1. Skończyć projekt.
2. Projekt wykorzystać w szukaniu pracy.
3. Zapisać się na taniec.
4. Spotkać się z kimś nowym.
Przewartościowany ból
Pobieranie krwi
Pielęgniarka: "To może trochę zaboleć."
Mój wewnętrzny strumień myśli: "Chyba ostatnio jakoś dużo bólu jest w moim życiu. Nie uśmiecha mi się kolejna dawka. W sumie, to dawno nie byłem na pobieraniu krwi, już nie pamiętam, czy to bardzo boli. Teraz to się nastraszyłem.
...
To już? To miał być ból? Hahahahaha. W sumie, to dziwnie się czuję, jakby ktoś wysysał mi energię z ręki. Albo krew...
Wow. Jak teraz ukłucie jest mało istotne. Ciekawe, chyba podniósł mi się próg bólu. Przesunęła skala. Przy tym co czułem, wszystko wydaje się takie... mało bolesne. To chyba dobrze. Stałem się silniejszy. Co prawda, to było ciężkie, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo."
Przypomniała mi się seria CHERUB, Roberta Muchamore'a. Agenci przechodzili superciężkie, studniowe szkolenie, po którym trudne momenty na misjach kwitowali:
"Szkolenie było cięższe. Przy nim, to jest zabawa dla dzieci. Skoro szkolenie przeżyłem, to to będzie spacerek."
środa, 10 stycznia 2018
Bezlitosna selekcja naturalna
"Wyobraź sobie, że jesteś osobą z charakterem na poziomie 2 na skali od 1 do 10, gdzie 1 oznacza najniższy poziom, która patrzy na problem z poziomu 5. Czy ten problem wydałby ci się wtedy mały, czy duży? Teraz wyobraź sobie, że urosłeś i stałeś się osobą na poziomie 8, czy ten sam problem z poziomu 5 będzie teraz dużym, czy małym problemem? A będąc na poziomie 10 nawet nie zarejestrujesz go w głowie jako problem. Nie wywołuje teraz żadnej negatywnej energii. Jest po prostu normalnym zdarzeniem, którym trzeba się zająć, takim jak mycie zębów czy ubieranie się."
Fragment z książki: "Bogaty albo biedny. Po prostu różni mentalnie" - T. Harv Eker.
Lekką ironią jest to, że dla ludzi ze słabą siłą charakteru, właściwie wszystko jest ogromnym problemem. Takie kopanie leżącego. (Wspomniałbym o toksycznych związkach, ale... ups...)
Selekcja naturalna.
Dzięki pokonywaniu przeciwności wzrasta siła charakteru i kolejne rzeczy są coraz prostsze. Dlatego mierzenie się z problemami jest najkrótszą ścieżką do zostania "większym od swoich problemów". Będąc "małym" wszystko jest trudne, ale każdy tak zaczyna. Szczęśliwi będą ci, którzy wytrwają i staną się "wielcy". Albo to dotyczy tylko mnie, bo po prostu nienawidzę bezsilności. I tylko tak mogę z nią walczyć.
Rozwiązywanie problemów
Zawsze staram się obiektywnie patrzeć na każdy problem. Wymieniam najbardziej oczywiste rozwiązania, potem modyfikuję je w zależności od potrzeb. Najczęściej pierwszy strzał nie jest tym, czego oczekuję, ale pozwala lepiej sformułować problem. Zauważyłem, że ludzie często ignorują najbardziej intuicyjne rozwiązania, bo są sprzeczne z jakimiś niezależnymi założeniami. Ale wgłębienie się często pozwala dojść do satysfakcjonujących wniosków.
Przykład:
Problem: Jak nie zostać znowu rzuconym?
Najbardziej oczywista odpowiedź: Nie wchodzić więcej w żaden związek...
Konkluzja: Nie bardzo o to mi chodziło... Tak naprawdę, nie to miałem na myśli, kiedy stawiałem problem.
Tak naprawdę, mój problem to: Jak stworzyć szczęśliwy związek?
Odpowiedź: Statystycznie, jeśli spróbuję wielu związków, będzie większa szansa, że któryś będzie szczęśliwy.
Podproblem: Kolejny związek. Skąd wziąć drugą osobę?
Odp: Znowu statystycznie, jeśli poznam tysiąc osób, będzie o wiele większa szansa na poznanie odpowiedniej partnerki, niż siedząc w domu.
Pod-podproblem: Gdzie poznać ludzi?
O: Zapisać się na dodatkowe zajęcia, spotkać się ze znajomymi, w gronie ich znajomych, itd.
Można tak w nieskończoność. Ale istotne jest to, że coś, co wydawało się problemem na początku, nie było wyrazem mojej intencji. Nie chodzi mi o uniknięcie bólu, a o zwalczenie samotności. Przed związkiem było łatwiej. Teraz czuję się tak, jakbym stracił dostęp do jakiegoś dobra. Jakbym dostał dysk SSD, ale musiał z powrotem wrócić do HDD. Jakby odebrano mi telefon, zakazano jeździć autem lub kupować alkoholu. Czas zadbać o swoje życie towarzyskie.
wtorek, 9 stycznia 2018
Langusta na palmie, czyli duchowny, którego aż miło się słucha
Religia. Dość niebezpieczny temat. Nie lubię, kiedy ktoś pyta mnie o moją wiarę. Gdybym miał udzielić "satysfakcjonującej" dla pytającego odpowiedzi, to powiedziałbym, że nie wierzę w Boga. Żadnego. Poszczególne religie wykształciły się na przestrzeni wielu lat, doskonaląc się w manipulowaniu masami. W chrześcijaństwie, na przykład, wielki post trwa akurat wtedy, kiedy średniowiecznym chłopom kończyły się zapasy jedzenia z zeszłego roku.
Jednak, dzięki temu wpojono "większości" jakieś ogólne wartości: życie, szczerość, życzliwość, itd.
Właśnie dlatego nie lubię, kiedy ktoś mnie o to pyta. Z mojego punktu widzenia, Bóg to nie "postać", a raczej okulary, przez które część ludzi decyduje się patrzeć na świat. Pewien system wartości, który tłumaczy je wymyślonymi rzeczami: duszą, świętością. Alegoria, która pozwala przekazać je wszystkim. Jak dzieciom.
W większości zgadzam się z chrześcijańskim systemem wartości. Ale nie czuję potrzeby dopisywania do niego tłumaczeń. Dla mnie jest to zbędna otoczka. Niestety, dużo osób się w niej zatraca i ignoruje to, co najistotniejsze. Jak ludzie, którzy usprawiedliwiają "złe" czyny wypełnianiem woli bożej lub przekładają "czczenie Pana" nad czyjąś wolną wolę.
Adam Szustak, czyli dominikanin, który prowadzi kanał na YouTubie: "Langusta na palmie". Jeden z niewielu duchownych, których uwielbiam słuchać. Nie dość, że jest mega pozytywny, to tłumacząc jakiś temat odwołuje się do współczesnych badań. Po słowach, które wypowiada, słychać, że jest zwykłym człowiekiem. Ma problemy, czuje emocje. Kiedy odwołuje się do biblii, to jakby analizował zwyczajną historię. Wyciąga z niej mądrość, która często nie ma nic wspólnego z wiarą. Albo wystarczy delikatne tłumaczenie jego słów, żeby uzyskać "świecką" odpowiedź na swoje pytania.
Przykładowo, w odcinku "NIESZCZĘŚNI [9] Złamane serce" pokazuje 4 kroki, które pozwolą zmierzyć się z rozstaniem (monotematyczny jestem, ale będę lepszy, obiecuję):
1. Poszukaj pomocy: wyżal się jakiemuś człowiekowi.
2. Dojrzyj prawdę: jeśli coś się rozpadło, to raczej nie stało się z dnia na dzień. Idealny związek nie rozpada się ot tak. Prawdopodobnie, od dłuższego czasu było coraz gorzej i czas sobie to wreszcie uświadomić.
3. Znajdź wypełnienie Bogiem. Ta część wymaga przetłumaczenia: oczywiście, można to odbierać na różne sposoby, ale ja rozumiem to jako: "zacznij prawdziwie żyć". Znajdź pasję. Dopiero "spełniony", "realizujący się" człowiek może budować zdrowe relacje.
4. Idź żyć z ludźmi: jeśli druga połówka jest jedyną osobą, z którą utrzymujesz kontakt, to jest to toksyczny związek. Spotykaj się z ludźmi. Pielęgnuj przyjaźnie.
Oczywiście jest to tylko moja interpretacja, ale słuchając o tym, kiwałem głową - "Tak, tak, właśnie to pomaga i właśnie to mówi literatura, którą dotychczas przeczytałem".
Oby więcej takich ludzi. Tolerancyjnych i emanujących pozytywną aurą.
Jednak, dzięki temu wpojono "większości" jakieś ogólne wartości: życie, szczerość, życzliwość, itd.
Właśnie dlatego nie lubię, kiedy ktoś mnie o to pyta. Z mojego punktu widzenia, Bóg to nie "postać", a raczej okulary, przez które część ludzi decyduje się patrzeć na świat. Pewien system wartości, który tłumaczy je wymyślonymi rzeczami: duszą, świętością. Alegoria, która pozwala przekazać je wszystkim. Jak dzieciom.
W większości zgadzam się z chrześcijańskim systemem wartości. Ale nie czuję potrzeby dopisywania do niego tłumaczeń. Dla mnie jest to zbędna otoczka. Niestety, dużo osób się w niej zatraca i ignoruje to, co najistotniejsze. Jak ludzie, którzy usprawiedliwiają "złe" czyny wypełnianiem woli bożej lub przekładają "czczenie Pana" nad czyjąś wolną wolę.
Przykładowo, w odcinku "NIESZCZĘŚNI [9] Złamane serce" pokazuje 4 kroki, które pozwolą zmierzyć się z rozstaniem (monotematyczny jestem, ale będę lepszy, obiecuję):
1. Poszukaj pomocy: wyżal się jakiemuś człowiekowi.
2. Dojrzyj prawdę: jeśli coś się rozpadło, to raczej nie stało się z dnia na dzień. Idealny związek nie rozpada się ot tak. Prawdopodobnie, od dłuższego czasu było coraz gorzej i czas sobie to wreszcie uświadomić.
3. Znajdź wypełnienie Bogiem. Ta część wymaga przetłumaczenia: oczywiście, można to odbierać na różne sposoby, ale ja rozumiem to jako: "zacznij prawdziwie żyć". Znajdź pasję. Dopiero "spełniony", "realizujący się" człowiek może budować zdrowe relacje.
4. Idź żyć z ludźmi: jeśli druga połówka jest jedyną osobą, z którą utrzymujesz kontakt, to jest to toksyczny związek. Spotykaj się z ludźmi. Pielęgnuj przyjaźnie.
Oczywiście jest to tylko moja interpretacja, ale słuchając o tym, kiwałem głową - "Tak, tak, właśnie to pomaga i właśnie to mówi literatura, którą dotychczas przeczytałem".
Oby więcej takich ludzi. Tolerancyjnych i emanujących pozytywną aurą.
poniedziałek, 8 stycznia 2018
Black Mirror
Ostatnio obejrzałem pierwszy sezon "Black Mirror" i chyba muszę zgodzić się ze słowami wszystkich, którzy to obejrzeli:
Dla tych co nie widzieli, każdy odcinek tego serialu ukazuje jakąś wizję przyszłości i próbuje wywołać wrażenie: "To jest dziwne, fascynujące, ale przerażające, takie... wyprane z emocji, nieludzkie". Mógłbym wyobrazić sobie, że każda z nich może dojść do skutku.
I
Pierwszy odcinek poruszał temat szantażu. Chciał pokazać łatwość, z jaką w dzisiejszych czasach można wpływać i manipulować ludźmi. Jak, dzięki internetowi, można być nieuchwytnym, jaką daje to władzę i jakie jest to niebezpieczne. Ja jednak przez cały odcinek zastanawiałem się nad problemem:
Czy lepiej ulec szantażowi, liczyć że wszystko pójdzie dobrze i pokazać, że jest się łatwą ofiarą. Co prawdopodobnie będzie skutkować dalszymi szantażami. Czy może zignorować szantaż i stracić kogoś lub coś cennego. Gdyby była gwarancja, że szantaż jest jednorazowy, byłby prosty wybór: na czym mi bardziej zależy? Nie ma jednak takiej gwarancji. Może się powtarzać do czasu, kiedy nie będę miał czego poświęcić lub kiedy żądania będą większe/gorsze od groźby.
II
Drugi odcinek dotyczył wirtualnego świata. Był mi dużo bliższy, niż pierwszy, bo jestem ogromnym fanem technologii. Zaserwowana nam wizja, nie była tym, czego bym oczekiwał od przyszłego świata. Była tego dokładnym przeciwieństwem. Ludzie "pedałowali", by zarobić na nic nie warte ubranka dla avatara lub możliwość pomijania reklam. Brakowało tam emocji, ambicji, pasji i... wolności. Możliwości wyjścia do parku lub lasu. Chociaż chwilowego powrotu do rzeczywistego świata. Myślę, że właśnie to chcieli nam pokazać twórcy:
III
Trzeci odcinek, jeszcze bliższy, bo świat bardzo przypominał współczesność. Jedyną rzucającą się w oczy różnicą były "ziarna", wszczepione w mózgi urządzenia, które zapisują pamięć i pozwalają ją swobodnie przeglądać, jak film. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że wynalezienie czegoś takiego jest tylko kwestią czasu. Daje to ogromne możliwości, dużo ciężej zostać oszukanym, można dokładnie przeanalizować, jak przebiegały wydarzenia, gdzie popełniło się błędy. Ale miałem wrażenie, że ludzie którzy żyli w tym świecie, nie byli na to gotowi. Jakby "ziarna" stały się normalnością w bardzo krótkim czasie i ludzie nie zdążyli się przystosować.
Najbardziej przeraził mnie główny bohater. Czułem, że jeśli stracę kontrolę nad swoim życiem, to mogę stać się taki jak on. Żałosny, zrzucający odpowiedzialność na innych. Pewnie sporo osób by go broniło: "Nie jego wina". Ale jego życie. Nasze życie jest naszą odpowiedzialnością. Mamy na nie większy wpływ, niż się wydaje. To my nim kierujemy. Lepiej dojrzeć swoje błędy, by móc nad nimi popracować i uniknąć pewnych sytuacji w przyszłości, niż zwalić wszystko na "innych".
Rozwodzenie się nad związkiem c.d.
Zrozumiałem wreszcie, co sprawiło, że mój związek się wypalił. Uczucie, że wszystkie moje starania, nie są doceniane, a wręcz hamowane.
Chciałem osoby, która mnie wesprze, stanie się moją drugą połówką. Trochę jak House of Cards. Tylko jeszcze lepiej, bez zdrad i wiszących złych emocji. Taki mój ideał miłości. Ale nie można tego ot tak oczekiwać. Była nikła szansa, że to potoczy się tak, jak planowałem.
Refleksja na temat obrazków
Kiedy dobieram obrazy do posta, staram się, aby były jak najbardziej powiązane z jego przeróżnymi ideami i myślami. Zauważyłem, że są one jakieś... mroczne. To całkiem niezły wskaźnik. Czas chyba pomyśleć nad jaśniejszymi kolorami.
"Daje do myślenia."Może to trochę smutne, że wszyscy uważają tak samo, ale to szczególny przypadek.
Dla tych co nie widzieli, każdy odcinek tego serialu ukazuje jakąś wizję przyszłości i próbuje wywołać wrażenie: "To jest dziwne, fascynujące, ale przerażające, takie... wyprane z emocji, nieludzkie". Mógłbym wyobrazić sobie, że każda z nich może dojść do skutku.
I
Pierwszy odcinek poruszał temat szantażu. Chciał pokazać łatwość, z jaką w dzisiejszych czasach można wpływać i manipulować ludźmi. Jak, dzięki internetowi, można być nieuchwytnym, jaką daje to władzę i jakie jest to niebezpieczne. Ja jednak przez cały odcinek zastanawiałem się nad problemem:
Czy lepiej ulec szantażowi, liczyć że wszystko pójdzie dobrze i pokazać, że jest się łatwą ofiarą. Co prawdopodobnie będzie skutkować dalszymi szantażami. Czy może zignorować szantaż i stracić kogoś lub coś cennego. Gdyby była gwarancja, że szantaż jest jednorazowy, byłby prosty wybór: na czym mi bardziej zależy? Nie ma jednak takiej gwarancji. Może się powtarzać do czasu, kiedy nie będę miał czego poświęcić lub kiedy żądania będą większe/gorsze od groźby.
II
Drugi odcinek dotyczył wirtualnego świata. Był mi dużo bliższy, niż pierwszy, bo jestem ogromnym fanem technologii. Zaserwowana nam wizja, nie była tym, czego bym oczekiwał od przyszłego świata. Była tego dokładnym przeciwieństwem. Ludzie "pedałowali", by zarobić na nic nie warte ubranka dla avatara lub możliwość pomijania reklam. Brakowało tam emocji, ambicji, pasji i... wolności. Możliwości wyjścia do parku lub lasu. Chociaż chwilowego powrotu do rzeczywistego świata. Myślę, że właśnie to chcieli nam pokazać twórcy:
"Życie jest na świecie, nie w internecie."Brzmi to trochę jak narzekanie starca, który nie umie przystosować się do współczesnych realiów. Trzeba jednak znaleźć złoty środek. Wykorzystywać wirtualną rzeczywistość jako narzędzie, a nie cel.
III
Trzeci odcinek, jeszcze bliższy, bo świat bardzo przypominał współczesność. Jedyną rzucającą się w oczy różnicą były "ziarna", wszczepione w mózgi urządzenia, które zapisują pamięć i pozwalają ją swobodnie przeglądać, jak film. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że wynalezienie czegoś takiego jest tylko kwestią czasu. Daje to ogromne możliwości, dużo ciężej zostać oszukanym, można dokładnie przeanalizować, jak przebiegały wydarzenia, gdzie popełniło się błędy. Ale miałem wrażenie, że ludzie którzy żyli w tym świecie, nie byli na to gotowi. Jakby "ziarna" stały się normalnością w bardzo krótkim czasie i ludzie nie zdążyli się przystosować.
Najbardziej przeraził mnie główny bohater. Czułem, że jeśli stracę kontrolę nad swoim życiem, to mogę stać się taki jak on. Żałosny, zrzucający odpowiedzialność na innych. Pewnie sporo osób by go broniło: "Nie jego wina". Ale jego życie. Nasze życie jest naszą odpowiedzialnością. Mamy na nie większy wpływ, niż się wydaje. To my nim kierujemy. Lepiej dojrzeć swoje błędy, by móc nad nimi popracować i uniknąć pewnych sytuacji w przyszłości, niż zwalić wszystko na "innych".
Rozwodzenie się nad związkiem c.d.
Zrozumiałem wreszcie, co sprawiło, że mój związek się wypalił. Uczucie, że wszystkie moje starania, nie są doceniane, a wręcz hamowane.
Chciałem osoby, która mnie wesprze, stanie się moją drugą połówką. Trochę jak House of Cards. Tylko jeszcze lepiej, bez zdrad i wiszących złych emocji. Taki mój ideał miłości. Ale nie można tego ot tak oczekiwać. Była nikła szansa, że to potoczy się tak, jak planowałem.
Refleksja na temat obrazków
Kiedy dobieram obrazy do posta, staram się, aby były jak najbardziej powiązane z jego przeróżnymi ideami i myślami. Zauważyłem, że są one jakieś... mroczne. To całkiem niezły wskaźnik. Czas chyba pomyśleć nad jaśniejszymi kolorami.
Blog moimi oczami:
niedziela, 7 stycznia 2018
Ambicja i perfekcjonizm
Kiedyś miałem okazję poznać zwykłych ludzi pracujących w fabryce. Właściwie, sam zostałem "zwykłym człowiekiem pracującym w fabryce". Zastanawiałem się, czy tacy ludzie jakoś różnią się od tych, którzy pracują za biurkiem, za pięcio-dziesięciokrotnie większą pensję. I szczerze mówiąc, czułem się jak paniątko z dobrego domu w obozie pracy. Ludzie tam byli różni... Thank you, Captain Obvious. Jedni byli magistrami humanistycznych kierunków, inni kochającymi rodzicami, próbującymi zapewnić byt rodzinie, jeszcze inni "wioskowymi głupkami". Przeważnie nie kategoryzuje ludzi, ale to określenie daje ich najlepszy obraz. Poza kilkoma osobami, którzy jak ja, trafili tam "na chwilę", większość łączył cytat:
W ich środowisku, ten cytat jest jak najbardziej prawdziwy. Patrząc przez pryzmat całej fabryki, zatrudniającej setki osób, gdyby ktoś pracował za dwóch, albo nawet za czterech, nie bardzo wpłynąłby na cokolwiek. Ale właśnie on, dobitnie pokazuje, jacy ludzie pracują w fabrykach.
Bez ambicji.
Zabawne było to, że sektor, który poznałem, był "na szczycie hierarchii" sektorów robotniczych. Czyli byli tam najbardziej "cywilizowani" ludzie. Niektórzy wręcz pogardzali innymi sektorami, mówiąc, że to idioci i nic nie potrafią zrobić... Przyganiał kocioł garnkowi...
Ale praca tam sporo mi dała. Dowiedziałem się, jak myślą "zwykli ludzie", nauczyłem się cierpliwości i wytrwałości do pracy, kiedy nie bardzo widać, że to coś zmienia. Co ciekawe, pomaga mi to nawet w codziennym życiu. Chociażby przy lepieniu pierogów. Jeden pieróg, niby fajnie, ładny wyszedł, ale ciasta nie ubywa, zostało jeszcze miliard do ulepienia... Wręcz umiem teraz czerpać z tego przyjemność, taka... proza życia.
Wróćmy do ambicji, cechy, która napędza człowieka do osiągania celów.
Jest ona u mnie silnie zakorzeniona. Stety albo niestety, natrafiła na perfekcjonizm, co spowodowało bardzo niebezpieczną mieszankę. Potężny, obosieczny miecz. Kiedy się za coś zabieram, jest ogromna szansa, że się powiedzie z dobrym, albo bardzo dobrym skutkiem. Jest jednak mały haczyk. Zawsze istnieje szansa, że się nie powiedzie. I wtedy jest tragedia. Perfekcjonizm nie toleruje porażek. Są skazą, która szpeci. To jak wrzucenie kamienia, do którego jestem przywiązany, w przepaść. Najgorsze, że każdy taki kamień, może spowodować lawinę, która zrzuci kolejne i w końcu zabierze mi grunt spod nóg.
Z biegiem lat nauczyłem się przewartościowywać coś, co kiedyś uznałbym za porażkę, w eksperyment lub ćwiczenie. Przykładowo, przegrana w grze, jest lekcją, która pozwoli wygrać kolejne gry. Nieudana potrawa - pokazem, jak nie łączyć smaków. Przyznam, że sprawdza się to całkiem nieźle. Niestety, czasem podkopują mnie rzeczy nieprzewidziane lub piekielnie potężne, których nie jestem w stanie jeszcze przewartościować...
Wiem jednak, że to część mnie i z biegiem czasu, będę coraz lepiej nad tym panował. W końcu, doprowadzi mnie do miejsca, w którym będę mógł stanąć i krzyknąć z dumą: TO JA!
"Roboty nie przerobisz, baby nie przeruchasz, flaszki nie przepijesz."
W ich środowisku, ten cytat jest jak najbardziej prawdziwy. Patrząc przez pryzmat całej fabryki, zatrudniającej setki osób, gdyby ktoś pracował za dwóch, albo nawet za czterech, nie bardzo wpłynąłby na cokolwiek. Ale właśnie on, dobitnie pokazuje, jacy ludzie pracują w fabrykach.
Bez ambicji.
Zabawne było to, że sektor, który poznałem, był "na szczycie hierarchii" sektorów robotniczych. Czyli byli tam najbardziej "cywilizowani" ludzie. Niektórzy wręcz pogardzali innymi sektorami, mówiąc, że to idioci i nic nie potrafią zrobić... Przyganiał kocioł garnkowi...
Ale praca tam sporo mi dała. Dowiedziałem się, jak myślą "zwykli ludzie", nauczyłem się cierpliwości i wytrwałości do pracy, kiedy nie bardzo widać, że to coś zmienia. Co ciekawe, pomaga mi to nawet w codziennym życiu. Chociażby przy lepieniu pierogów. Jeden pieróg, niby fajnie, ładny wyszedł, ale ciasta nie ubywa, zostało jeszcze miliard do ulepienia... Wręcz umiem teraz czerpać z tego przyjemność, taka... proza życia.
Wróćmy do ambicji, cechy, która napędza człowieka do osiągania celów.
Jest ona u mnie silnie zakorzeniona. Stety albo niestety, natrafiła na perfekcjonizm, co spowodowało bardzo niebezpieczną mieszankę. Potężny, obosieczny miecz. Kiedy się za coś zabieram, jest ogromna szansa, że się powiedzie z dobrym, albo bardzo dobrym skutkiem. Jest jednak mały haczyk. Zawsze istnieje szansa, że się nie powiedzie. I wtedy jest tragedia. Perfekcjonizm nie toleruje porażek. Są skazą, która szpeci. To jak wrzucenie kamienia, do którego jestem przywiązany, w przepaść. Najgorsze, że każdy taki kamień, może spowodować lawinę, która zrzuci kolejne i w końcu zabierze mi grunt spod nóg.
Z biegiem lat nauczyłem się przewartościowywać coś, co kiedyś uznałbym za porażkę, w eksperyment lub ćwiczenie. Przykładowo, przegrana w grze, jest lekcją, która pozwoli wygrać kolejne gry. Nieudana potrawa - pokazem, jak nie łączyć smaków. Przyznam, że sprawdza się to całkiem nieźle. Niestety, czasem podkopują mnie rzeczy nieprzewidziane lub piekielnie potężne, których nie jestem w stanie jeszcze przewartościować...
Wiem jednak, że to część mnie i z biegiem czasu, będę coraz lepiej nad tym panował. W końcu, doprowadzi mnie do miejsca, w którym będę mógł stanąć i krzyknąć z dumą: TO JA!
sobota, 6 stycznia 2018
Ciemna strona częścią człowieka
Dzisiaj coś do mnie dotarło, przypomniałem sobie strzępek myśli. Tak naprawdę, to chciałem, żeby mnie rzuciła. Nie chciałem, żeby wyszło to ode mnie, bo to by znaczyło, że kłamałem o swoim nastawieniu. Ale obserwowałem jej coraz bardziej pustą aurę. Widziałem, co się dzieje i nic nie zrobiłem. To, jak się zachowywałem, prowokowało do zerwania ze mną. Aż zrobiło mi się smutno, za jej wyrzuty sumienia.
Ciekawe, fascynujące i przerażające zarazem, jest to, jak działa moja świadomość. Jest okrutna. Zdecydowała, że ona nie jest odpowiednią partnerką i skazała mnie na ogromne cierpienie. Wręcz autodestrukcyjne zachowanie, ze ślepą wiarą, że stać mnie na więcej.
Ciekawe, fascynujące i przerażające zarazem, jest to, jak działa moja świadomość. Jest okrutna. Zdecydowała, że ona nie jest odpowiednią partnerką i skazała mnie na ogromne cierpienie. Wręcz autodestrukcyjne zachowanie, ze ślepą wiarą, że stać mnie na więcej.
"Kluczem do zrozumienia innych jest akceptacja siebie."
Ja
Kiedy próbuję siebie zrozumieć, zaczynam dostrzegać rzeczy, z których raczej nie można być dumnym. Ale właśnie one są najistotniejsze. "Ludzkie". Każdy człowiek tak naprawdę kieruje się różnymi rzeczami. Niektóre są szlachetne, jak szczera chęć pomocy. Niektóre okropne, jak zazdrość, pycha, czy podbudowanie własnego ego. Niektóre neutralne, zwyczajne, jak zaspokajanie potrzeby akceptacji. Oczywiście, prawie nikt się do tego nie przyzna, nawet, przed samym sobą. Znajdzie mnóstwo wymówek, które elementy z drugiej i trzeciej grupy odczytają jakby były z pierwszej. Najczęściej łatwo to zdemaskować, proponując zachowanie, które realizuje motyw "z dobrej grupy", ale nie realizuje motywu "ze złej lub neutralnej grupy". Ale kiedy odkryjemy, czym naprawdę kieruje się dany człowiek, będziemy mogli dopasować do niego swoje propozycje i oferować układy win-win, na które się chętnie zgodzi. Pozwoli to budować szczere i "dobre", pozytywne relacje.
Dlatego tak ważne jest poznanie siebie. Jestem zachwycony, jak blog mi w tym pomaga.
Na koniec zdjęcie, które wyraża moje obawy przed przyszłością:
Z drugiej strony, nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł okiełznać te fale. To napawa strachem i ekscytacją. Chodźcie do mnie fale! Czas pokazać, kto ma silniejszą wolę.
Dlatego tak ważne jest poznanie siebie. Jestem zachwycony, jak blog mi w tym pomaga.
Na koniec zdjęcie, które wyraża moje obawy przed przyszłością:
Z drugiej strony, nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł okiełznać te fale. To napawa strachem i ekscytacją. Chodźcie do mnie fale! Czas pokazać, kto ma silniejszą wolę.
piątek, 5 stycznia 2018
Poranna bezsilność
Dzisiaj, pierwszy raz od dawna, leżałem jeszcze jakiś czas po obudzeniu się. Przez ostatnie lata wstawałem od razu. Myślałem, że po prostu z tego wyrosłem, ale chyba nie o to chodzi. Wczoraj powiedziałem sobie, że dzisiaj rano gdzieś zadzwonię. Jedna z tych spraw, które przydałoby się w końcu załatwić, ale niekoniecznie teraz. Niepewność, lenistwo. To chyba winowajcy. Po prostu, od końca liceum, robię tylko to, na co mam ochotę. Tak jest o niebo lepiej, niż zmuszanie się do wstawania każdego dnia. Ale każdy taki dzień jest dużo cięższy.
Projekt bardzo powoli posuwa się do przodu. Cieszę się, że poprzedni skończyłem bez większych problemów. Moje poczucie własnej skuteczności ostatnio kuleje. Od razu rzuciłem się na najwyżej punktowane rozwiązania i zderzyłem się z ogromnym murem. Zdecydowałem, że zastosuję metodę małych kroków i będę robił od najmniej punktowanych od najbardziej. Co prawda, przez to, będę musiał go robić kilka razy, ale lepiej przyswoję temat i się podbuduję.
Projekt bardzo powoli posuwa się do przodu. Cieszę się, że poprzedni skończyłem bez większych problemów. Moje poczucie własnej skuteczności ostatnio kuleje. Od razu rzuciłem się na najwyżej punktowane rozwiązania i zderzyłem się z ogromnym murem. Zdecydowałem, że zastosuję metodę małych kroków i będę robił od najmniej punktowanych od najbardziej. Co prawda, przez to, będę musiał go robić kilka razy, ale lepiej przyswoję temat i się podbuduję.
czwartek, 4 stycznia 2018
Upadły heros
Ostatnio często prześladuje mnie uczucie, że kiedyś byłem lepszy. Skuteczniejszy. Większy od swoich problemów. Dumnie kroczący po własnych ścieżkach. Może to iluzja jak z anime Rurouni Kenshin.
Apogeum nadeszło, kiedy przez kilka dni miałem wrażenie, że nic mi nie wychodzi. Nie ważne za co się zabierałem, efekt był mizerny lub nie było go wcale. Nawet rozłupując orzechy, większość było pustych lub zepsutych, a osoba jedząca z tej samej miski zajadała się samymi dobrymi. Mimo, że zawsze śmiałem się ze "złej passy", zwalając to na złe podejście, to w tamtym momencie poczułem się wątły, słaby, taki... ludzki. Było to dla mnie bardzo dziwne uczucie, bo moje zwyczajne podejście zazwyczaj gwarantowało sukcesy. Poczułem się jak disneyowy Herkules, któremu odebrano siłę.
Ale to nie było moje jedne porównanie z synem Zeusa. Ja także zostałem ochroniony, przed przecięciem mojej nici życia.
Apogeum nadeszło, kiedy przez kilka dni miałem wrażenie, że nic mi nie wychodzi. Nie ważne za co się zabierałem, efekt był mizerny lub nie było go wcale. Nawet rozłupując orzechy, większość było pustych lub zepsutych, a osoba jedząca z tej samej miski zajadała się samymi dobrymi. Mimo, że zawsze śmiałem się ze "złej passy", zwalając to na złe podejście, to w tamtym momencie poczułem się wątły, słaby, taki... ludzki. Było to dla mnie bardzo dziwne uczucie, bo moje zwyczajne podejście zazwyczaj gwarantowało sukcesy. Poczułem się jak disneyowy Herkules, któremu odebrano siłę.
Ale to nie było moje jedne porównanie z synem Zeusa. Ja także zostałem ochroniony, przed przecięciem mojej nici życia.
Prządki losu, czy jak tam się nazywają w polskiej wersji, zostały powstrzymane przez jedno uczucie - przekonanie o lepszym jutrze. Sam nie wiem, skąd się wzięło i dlaczego jestem o tym taki przekonany. To niesamowite. Po prostu wiem, że za kilka-kilkanaście lat, będę dumny z siebie, że jakoś przeszedłem przez ten okres.
Mój związek wydawał się taki... nierealny. Już wtedy, nie mogłem w niego uwierzyć. Jeśli nie wierzyłem w coś, co widziałem, jak to coś miało przetrwać? Wtedy bałem się, że to się po prostu skończy, jak sen. I skończyło się. A mi zostało tylko uczucie, które zostaje po wybudzeniu z cudownego snu. Tęsknota, smutek, że to tylko sen i że się już skończył.
środa, 3 stycznia 2018
Cel mostem do celu
Jest ogromna różnica między planami ogólnymi a precyzyjnie określonymi. Mimo, że jest to intuicyjne, to ogrom tej różnicy jest dużo większy niż się wydaje. Na początku studiów przez cały czas miałem gdzieś z tył głowy, że coś mam do zrobienia, ale najczęściej zabierałem się za to w ostatniej chwili. Teraz, maksymalnie dzień po studiach, robię dokładny spis rzeczy do zrobienia z każdego przedmiotu. Jak tylko znajdę chwilę z odpowiednim nastrojem, zabieram się za kolejną rzecz. Ale jest ogromna przepaść między punktami z listy. W końcu dużo łatwiej zabrać się za zrobienie dziesięciu krótkich, jasno sprecyzowanych zadań, niż coś, co jest opisane jako "projekt". Co więcej, jest różnica między projektami. Ten, który był jasno sprecyzowany, zrobiłem miesiąc temu w kilka dni. Został jeszcze jeden, za który nie wiem jak się zabrać. Nie dość, że brakuje mi dokładnej znajomości tematu, to jeszcze ma nie do końca zrozumiałą treść i oczekiwany efekt. To powstrzymywało mnie już zbyt długo. Czas się tym zająć.
"Połowa osiągnięcia celu to jego prawidłowe wyznaczenie"
Zig Ziglar
Wydaje mi się, że ten cytat pomoże mi z moim problemem. Do dzieła.
wtorek, 2 stycznia 2018
Droga emocji
Jednym z największych motywatorów, które pchały mnie do chodzenia do liceum, była ciekawość. Nie wiedzy z lekcji, bo przy małej autonomii raczej nie jest to zachęcające, ale ludzi. Mogłem bezkarnie obserwować ich mimikę, zachowania. Czasem robiłem coś dziwnego, żeby zobaczyć ich reakcję, ekspresję. W domu grałem, bo uwielbiam uczucie zwycięstwa. Oglądałem seriale, bo uwielbiam, kiedy główny bohater wkracza jak badass i rozwiązuje jakieś problemy, które dla innych wydają się nierealne do rozwiązania.
Kiedyś obiecałem sobie, że zwiążę się z osobą, która spełnia określone kryteria. Są przeróżne, od cech charakteru, po kolor oczu. Nie mógłbym być z osobą, która nie umie zmienić swojego zdania. Nie chodzi mi też o kukiełkę, ale o osobę, z którą można coś ustalić, na drodze konwersacji, przekonać logicznymi argumentami. Nie lubię piwnych oczu, są takie... zwyczajne. Uwielbiam za to intensywnie zielone i błękitnie, mogę się w nie wpatrywać godzinami. Może to brzmi dziecinnie i roszczeniowo, ale jeśli mam być z kimś całe życie, to nie chcę mieć najmniejszych podstaw do żalu. To postanowienie pozwoliło mi nie pchać się w złe kontakty, rozczarowania, itd. Nie chciałem przecież zaczynać relacji, którą chciałbym z góry zakończyć. Byłoby to nie fair w stosunku do tej osoby. Co prawda, nie wiem, czy jest to na pewno dobra droga, ale mój perfekcjonizm jest straszny, kiedy się zawodzi.
Istniałem sobie spokojnie i pewnego dnia zobaczyłem ją. Może nie była idealna, ale nikt nie jest idealny. Zdecydowałem, że może warto spróbować zbudować relację. Zaprosiłem ją na wspólne wyjście ze znajomymi, coś w stylu: "Mamy escape room na określoną liczbę osób i akurat wykruszyła nam się osoba". Później bilard, itd. W międzyczasie dużo pisaliśmy ze sobą. Zawsze używałem messengera do umawiania spotkań lub jakichś drobnych pogawędek, ale z nią chciałem złapać kontakt. Nieprzyzwyczajony, wytężałem kreatywność, żeby utrzymać ciekawą, naturalną konwersację. Zadziałało. Umówiliśmy się na regularne 2 spotkania w tygodniu pod pretekstem korepetycji. Z początku było idealnie. Cieszyliśmy się każdą chwilą spędzoną razem. Przytulaliśmy. Całowaliśmy. Niestety, odezwała się moja pustka. Między spotkaniami zmagałem się z bezproduktywnością swojego życia. Nie mogłem sobie z tym poradzić i straciłem czujność. Wydaje mi się, że podświadomie wyczuła, że jestem tonącym okrętem i rozsypał się jej magiczny obraz mnie. Ogień wygasł. Już nie chciała się całować. Powiedziała, że to za szybko i nienaturalnie, że powinniśmy zwolnić. Spotkania zamieniły się tylko w przytulanie. Wkradło się znudzenie. Pamiętam jej pustą aurę.
Na początku grudnia zacząłem się zastanawiać, czy to ma sens. Stwierdziłem, że to nie ma przyszłości. Od początku tylko ja tym kierowałem. Jej tak naprawdę nie zależało. Tak jak mówią książki - kiedy ktoś nie musi się starać, to nie zależy mu aż tak bardzo. Ale stwierdziłem, że to przytulanie nie jest takie złe. Dwa dni w tygodniu, na realizację potrzeby bliskości, a że mieszkała dość daleko, to podczas podróży robiłem produktywne rzeczy. Niestety, to była tylko moja wizja.
Ostatniego "normalnego" dnia, umierała ze znudzenia, chciała coś porobić i chyba to był ostateczny test. Dzień przed następnym planowym spotkaniem napisała, że jutro spotkamy się na mieście - porozmawiać. Od razu wiedziałem co się święci. I mimo moich wcześniejszych rozważań zrobiło mi się smutno. Smutno, to bardzo łagodne słowo. Wpadłem w agonię. Przez całą noc płakałem, nie mogłem oddychać, a serce waliło mi jak młotem. Byłem zaskoczony tak gwałtowną reakcją mojego organizmu. Przespałem może ze 3 h z planowanych 9... Spotkaliśmy się, żeby "rozstać się w zgodzie". I wtedy podjąłem pewną decyzję. Jako, że podczas budowania tej relacji popełniłem i tak masę błędów, to stwierdziłem, że zakończę ją popełniając podręcznikowe błędy, które skreślą mnie w jej oczach jako wartościowego człowieka, a na pewno faceta. Ale przekonam się, jakie to uczucie je popełniać. Skoro podpowiadają je emocje, to prawdopodobnie w jakimś celu. Opowiedziałem jej, o pochłaniającej mnie pustce, o nieprzespanej nocy, o wszystkim, co przyszło mi na myśl.
"Kiedy zaczniesz żyć, miłość przyjdzie sama"- chciałem zamienić kolejność. Poczułem się trochę lepiej, jednak wyżalenie się jest oczyszczające. Odprowadziłem ją do domu, żeby odbyć ostatni powrót z tamtego miejsca. Stwierdziłem, że zwyczajna podróż komunikacją miejską nic mi nie da. "Będę szedł, dopóki nie będę miał siły iść lub poczuję się lepiej." 5 h spaceru płaczu w ciężkich, zimowych butach, po 30 h bez jedzenia zrobiło swoje. Byłem tak zmęczony, że spałem jak dziecko.
Nadszedł weekend, w piątek kino ze znajomymi, sobota i niedziela - studia. To było całkiem proste. Niestety, dalej nie było już tak łatwo. Nie mogłem spać, smutek mnie przytłaczał. Leżałem na łóżku i bezgłośnie krzyczałem: "POMOCY". Ale nikt mnie nie słyszał. Nikt nie mógł mnie usłyszeć. Zdecydowałem, że muszę poszukać pomocy. Następnego dnia poszedłem do Centrum interwencji kryzysowej licząc na cud. Spoiler: cudów nie ma. Osoba, która nic nie wie o mnie, ani moim życiu, nie może mi pomóc w 1 h. Ale znowu mogłem się wyżalić.
"To, że tak się czujesz, jest normalne. Zaakceptuj to. Pozwól sobie na smutek. Skup się na przeżyciu kolejnego dnia. Zajmij czymś myśli. Rób to, co sprawia ci przyjemność."Mimo, ze cudów nie ma, to był przełom. Wróciło racjonalne myślenie. Od tamtego dnia mam siłę, by iść na przód.
Miałem sporo czasu na analizę: dlaczego rozstanie jest takie ciężkie?
Dziewczyna była niską blondynką. Miała słodką twarz. Śliczne, morskie oczy. Jako, że uprawiała sporty, miała ładnie ukształtowane ciało. Nie za bardzo i nie za mało. W sam raz. Jak rozmyślała nad jakimś problemem to przygryzała wargę, mrużyła oczy, wkładała końcówkę długopisu do buzi i ściągała twarz. Cudowna. Była też uparta. Kiedy coś postanowiła nie bardzo dało się na to wpłynąć. Jak uciekała myślami to można było zaobserwować delikatnie rozjechane oczy. Ale miało to swój urok. Zamiast dołeczków Wenus, miała dość grube białe włoski. Nie chodziła w sukienkach, ani spódnicach, wielbicielka spodni. Gdybym miał określić jej osobowość, powiedziałbym, że to jedna z tych dziewczyn, które trzymają się na uboczu w liceum i rozmawiają głównie w swoich grupkach. Przyjaźń, realizowała w grupie sportowej. Miała tam paczkę przyjaciół.
Powodem, przez który to tak boli jest fakt, że była moja. Może nie do końca, ale najbardziej ze wszystkich. Do teraz, kiedy o niej myślę, mam ochotę ją objąć i zapewnić bezpieczeństwo.
Mieliśmy jednak różne oczekiwania od związku: ja oczekiwałem osoby z którą mógłbym spędzić resztę życia lub ewentualnie chwilowej przytulanki, realizującej moją potrzebę bliskości. Ona nie była gotowa na poważny związek. Miała szkołę i paczkę przyjaciół, więc nie potrzebowała też przytulanki. Szukała magii, którą zapewniałem na początku. Kiedy się przyzwyczaiła, znudziłem się. Nie dawałem korzyści wartych zachodu. Jak zapytałem ją, co czuła przez ostatnie tygodnie, odpowiedziała:
"Na początku wyrzuty sumienia, ale wiem, że to była dobra decyzja i nie żałuję."Nie smutek, ale WYRZUTY SUMIENIA. To boli. Ale idealnie pokazuje sytuację. Nie byłem dość dobry. Żałosny. Co prawda, to może być maska, za którą skrywa wewnętrzną walkę, ale to już nieistotne.
Teraz, zamiast eksperymentować na znajomych z klasy, sam jestem bogatym królikiem doświadczalnym. Polem minowym, które wybucha, jak pojawi się jakiekolwiek wspomnienie. Zostawiłem ją w znajomych, żeby móc obserwować swoje reakcje. Jak wrzuca zdjęcie, czuję ból. Dotychczas, jak coś wywoływało dyskomfort, wystarczyło się wystawić na działanie tego wystarczającą liczbę razy i się przyzwyczajałem. To jest troszkę trudniejsze. Ale dzisiaj ponownie obudziła się ciekawość. Co czuję? Dlaczego? Ekscytujące. Więcej.
poniedziałek, 1 stycznia 2018
Rok zmartwychwstania
Chyba zacząłem robić z siebie ofiarę... Czytałem, że narzekanie zabija nasze cele. Autor polecał wykonywać gest podrzynania gardła, za każdym razem, kiedy złapiemy się na narzekaniu. Wydaje mi się, że użalanie się nad sobą i robienie z siebie ofiary działa identycznie. Czas przypomnieć sobie stare nawyki.
Zakończenie roku w sylwestra jest kwestią umowną, nowy rok nie sprawi, że nagle staniemy się inni. Ale jeśli ta umowa pozwoli mi zamknąć rzeczy, które mnie ostatnio przytłaczają, w puszce pandory, i kontrolowanie się z nimi mierzyć z perspektywy czasu, wykorzystam to na swoją korzyść.
Jeśli kolejny rok byłby gorszy od tego, to nie wróżę sobie długiego życia. Na szczęście, albo nieszczęście, zależy on w pełni ode mnie. Idąc ze znajomymi, z fajerwerkami nad głowami, po raz pierwszy od dawna poczułem pewne ciepłe uczucie - nadzieję. "To będzie dobry rok." Nostalgiczne uczucie, które ostatnio u mnie nie gościło. Tego potrzebowałem.
Ostatni rok był dnem, który obudził we mnie emocje. Nauczył mnie empatii i zrozumienia. Był najgorszy. Jak spadnięcie ze schodów. Teraz będę bardziej uważny. Mniej naiwny.
Rok zmartwychwstania zaczyna się dzisiaj.
Subskrybuj:
Posty (Atom)